środa, 20 października 2010

El conductor loco

na poczatek serdecznie dziekuje za zyczenia.
urodziny spedzilismy z hubertem na plazy w maria la gorda, poludniowo zachodni kraniec kuby. piekne miejsce troche jak z reklamy bounty. maly hotel cale 50 pokoi rozsianych po osroduku, pozatym nic, no moze poza wielka zgraja kotow krecoacych i zebrzacych w kolo. jeden zn ich byl tak bezczelny ze zwinal mi pieczone udko kurczaka wprost z taleza, rudy skubaniec. chyba znowu zaczynam palac niechecia do kotow, sorry vincent, starales sie. maria lagorda to raj dla nurkow, niestety ani ja ani huber nie zabralismy swoich certyfikatow wiec z nurow nici, bedzie trzeba przyjechac jeszcze raz, wlasnie poto zeby obejrzec wszystkie podwodne jaskinie, doliny porosniete koralem i obejrzec te fantastyczne lawice ryb, przy okazji mozna sie pogrzec na bialej plazy pod palmami kokosowymi w piekacym sloncu oraz zaznac luksusu w wydaniu kubanskim, czyli taki semi inclusive na plastikowych stolikach i krzeselkach..., mimo wszystko staraja sie.

Do maria la gorda trafilismy z Vinales, malej miejscowosci polozonej w zachodniej czesci kuby, troche na polnoc od pinal del rio. Region znany jest z plantacji tytoniu i doliny vinales. miateczko malutkie, wlasciwie taka wieksza wies, przewodnik pisze ze mieszka tam 14 tysiecy ludzi, mozliwe biorac pod uwage ze tutaj cale rodziny mieszkaja stloczone w domkach majacych 2 pokoje i kuchnie (z czego jeden pokoj wynajmuja turystom). Domki schludne, zadbane, w wiekszosci pomalowane w pastelowe kolory, starsze z 2 spadowym dachem krytym albo dachowko (zamozni), albo eternitem albo liscmi palmowymi. domki budowane sa na planie prostokoat, frontem do ulicy, od ktrorej odgradza zazwyczaj skrawek zadbanego ogrodka, z rowno przycieta trawa, kwiatami i krzewamia. Z przodu zadaszona weranda, podparta obowiazkowo na 3 lub 4 kolumnach. te lokumny swoja droga to chyba historia kuby i mozna w oparciu o nie napisac lokalna historie arhitektury, zarowno w miastach jak i na wsi, maje prawie kazdy dom. te starsze z XIX lub poczatkow XX wieku maja fronty bogate, eklektyczne, nawiazujace do starozytnej grecji, wiec fasady zdobione sa kasycznie korynckimi, jonskimi, bardzo sporadycznie doryckimi. czasami pojawia sie cos posredniego (na tyle na ile jestem w stanie przypomniec sobie z lekcji historii), w sumie styl to eklektyzm wiec nie powinno to dziwic. Nowsze budowle, te z okresu po rewolucyjnego, rzadko wykraczaja poza fantazje przekroju okraglebo lub banalnego kwadratowego slupa. ale wracajac do Vinales, pierwszego wieczoru zrobilismy maly rekonesans, tzn. zlokalizowalismy jedyny bar w miescie, gdzie serwowali dosc specyficzne cuba libre, tzn. rum, rum, jeszcze raz rum, troche lodu i odrobina coli zeby nie bylo zbyt jasno, ... na na nasze szczescie, przyciagnela nas muzyka z pobliskiego budynku, w ktorum miesci sie lokalna casa de la cultura, czyli swojski wiejski dom kultury, w ktorym lokalny zespol pryzgotowywal sie do wystepu. Sala powoli zapelnia sie lokalna spoleczonscia. Panie ubrane specjalnie na te okazje, w kreacje wyjsciowe, a przynajmniej odswietnie, panowie elegancko w wiekszosci w bialych koszulach, ci starsi, bo mlodziez juz bardziej woli szyk z amerykansko\meksykanskich macho z teledyskow. Zespol bardzo profesjonalnie stroi sprzet, glosniki ustawione na maksa, zespol skladal sie z gitarzystki, o obfitych ksztaltach, chudego palczastego bebniarza, czarnego 2 gitarzysty (albo bylo to cos na ksztalt gitry, zdecydowanie mniejszy instrumen, 6 strunowy, wydajacy wysokie dzwieki) oraz czarnego wesolego kontrabasisty, pierwszy uytwor radosny i energiczny, kontrabasista zacheca wszystkich do zabawy, sale podspiewoje, poklaskuje, przytupuje, knotrabasista sie usmiecha, sprzet sie od czasu sprzega, instrumentow nie slychac zbyt dobrze, huber zaczyna usypiac na krzeselku obok, zabawa trwa. po piosence na scene wchodzi lokalna aktywistka, i pewnum agitacyjnym glosem opowiada o celu spotkania (na tyle na ile zrozumialem) chca uczcic dzien niepodelglosci itp, itd. hubert budzi sie w trakcie. zaprasza na scene kolezanke z 2 rzedu, ktora ma wykonac utwor. kolezanka ubrana w suknie wieczorowa, rysy i karnacja typowo kubanskie, wlos delikatnie krecony, podchodzi z pewna niesmialoscia do mikrofonu, i zaczyna delikatnie piesn w tonach tak wysokich ze przypominaja rysowanie szkla gwozdziem, to nas niestety zabilo i poszlismy spac

Nastepnego dnia postanowilismy zwiedzic, doline Vinales, dolina krasowal powstala przed x mln lat w wyniku erozji. widoki przepiekne, pinonwe wzgorza troche te przypominajace zatoke ha long, wyrastaja z roniczej doliny. jedziemy konno, ruszamy z domku lokalnego rolnika, na obrzezach vinales. ja na przedzie (bo odrobine rozumiem po hiszpansku komendy wydawane przez przewodnika, a tak przynajmniej mi sie wydaje) hubert za mna, a przewodnik na koncu zebysmy mu sie gdzies po drodze nie pogubili, jezdzimy woskimi sciezkami po lokalnych wzgorzech. ogladamu uprawy, manoki, papi, i innych produktow, natomiast caly urok wycieczki polega na tym ze mamy nieustajaca konkurencje, niby jezdzcy zaakceptowali swoje miejca w szeregu, ale konie walcza o pozycje. wiec co i rusz slysze z tylu jak huber mowi czuly glosem do swojej szkapy, karmelku spokojnie, spokojnie, gdy ten przechodzi ze stepa w klus, jak by na to nie patrzec, karmelek ma gdzies swojego jezdzca, i pare razy udaje mu sie wyjsc na prowadzenie. powoduje to naturalna reakcje owdetowa u mojej szkapy ktora atakuje to z lewej to sprawej, strategi karmelka, byla bardziej subtelna, troche jak kubica, raz pokazywal sie w lewym, raz w prawym lusterku, nie wiadomo bylo z ktorej strony zaatakuje. lucrecjo bardziej bezposrednio atakowal wprost bez pardonu. wycieczka super, widoki piekne, ale niestety, zaczynam odczuwac objawy zemsty....

no wlasnie czyja to zemsta, w egipcie wiadomo- faraonow, w meksyku - montezumy, a tu? maly mongol podpowiada smsem ze kenediego, ja mysle ze to fidel, albo che, albo chociaz chruszcow. objawy niestety bardziej zjadliwe, rewolucja rozwija sie podstepnie, podejrzany sprawca hamburger na dworcu autobusowym w hawanie, wiec to musi byc zemsta batisty, to on chodzil na pasku imprialistycznych swin, ... viva la revolucion. hubert ze wzgledu na moja nie moc, a wlasciwie nie moc wyjscia z pokoju, zwiedza tego dnia dalej sam jaskinie i obrzymi mural 500 na 150 metrow przedstawiajacy teorie rewolucji. cale szczescie maly mongol dobrze przygotowal mnie do drogi, ratuje mnie 10 tabletek wegla, wspomaganych ibupromem, od tego momentu nie pozostawiam niczego przypadkowi, rano i wieczorem, i przed kazdym posilkiem, mala szklaneczka rumu.

tak, i wkoncu trzeba wyjasnic o co chodzi z tym szalonym kierowca. wczoraj wyruszylismy z maria la gorda w kierunku matanzas, do pinal del rio, dojechalismy taksowka, o 7 po poludniu, ale zadnego autobusu z miasta o tej porze juz nie ma, sympatyczny kubanczyk, tlumaczy nam ze na kubie to strasznie pozno, i ze nastepnego dnia rano o 5 albo 6 spokojnie zlapiemy cos do hawany, a pozniej do matanzas, pytamy go czy nie mozna taksowka, kreci nosem proponuje nam nocleg w swojej casa particulare, obiecuje pomoc w zalatwieniu transportu rano, jednym slowem zachowuje sie jak diabel przed wejsciem do swieconej wody, w koncu krecac nosem zaczyna dzwonic po znajomych, kilku nie podejmuje sie wyzwania, w koncu pojawia sie smialek ktory za 50 cuc chce nas zawiezc do hawany, ale matanzas za daleko (laczna odleglosc 250 km) ostatecznie pare minut po 8 pojawia sie niebieski chevrolet, z 54 roku, ze swoim wlascicielem oskarem, ktory po krotkich negocjacjach godzi sie za 100 cuc zawiezc nas do matanza. na moje watpliwosci czy sprzet wytrzyma taki dystans, usmiecha sie i mowi new motor, jeszcze jeden rzut oka na samochod, na tylnej szybie napis Pineer the art of entertinement... wsiadamy, i ruszamy w droge, ale najpierw do domu, trzeba sie przebrac, i zabrac syna. Nie wiem dlaczego ale kazdy z szoferow w biedniejszych krajach musi miec pomagiera, coz taka kultura. wyruszamy w koncu pare minut przed 10, silnik warczy jak wyjety z ursusa, kierowca z lekka nonszalancja trzyma kierownice na godzinie 12 prawa reka, maly rozlozony na wielkiej kanapie z reka zarzucona na oparcie, wjezdzamy na Autopista Nacional, czyli lokalna autostrade biegnaca przez havane w strone santa clara i dalej w kierunku santiago, 2 jezdnie po 2 pasy, niezle, 3 gaz, warkot powoli przy wyzszych obrotach cichnie, 4 gaz, staje sie nawet znosnie, ale czy nie jedziemy za szybko jak na ten sprzet, 5 gaz chyba jednak za szybko, kierowca dalej nonszalancko trzyma kierownice, okna opszczone, muzyka na full, leci salsa i disco cubano, droga pusta, prawie rowna, czasami z nienacka wyrzuca na wyboju, wyglada to troche tak jak morze w czasie faluty, niby rowne, ale. szczegonie przed mostami, trzeba zwalniac, bo kubanscy inzynierowie chyba nie opanowali jeszcze w pelni techniki polaczenia jezdni z mostem i to miejsca szczegonych wyboi, po lewej stronie co jakis czas migaja tabliczki z odlegloscia do hawany, zaczynamy od 148 km, pojawiaja sie co 2km fluoryzuja w swialach samochodu mijane w nocy, hubert wypina sie do mnie tylkiem zajmuje 2/3 kanapy i idzie spac, coz bede musial ogladac te podroz, muzyka bum, bum, bum, lalalala, kierowca prowadzi jedna reka, z naprzeciwka jada smochody na dlugich swiatlach i nie zmianiaja na mijania, ale szczescie ze pasy oddzielone sa zywoplotem ktory chroni troche oczy, pedzimy sobie przez noc. sraram sie oszacowac predkosc, licze czas pomiedzy jedna tabliczka odleglosci a nastepna, 1, 2, 3, .... 48, przeliczm na predkosc, wychodzi mi ok 144?? what the f.. tym trupem, licze jeszcze raz tym razem 45 sekund co daje 160... rzeczywiscie mijamy wszystko co jedzie po drodze, lacznie z policja na motorach...zaczyna kropic, kierowca nie zwalnia, swoja droga ciekawe czy dzialaja mu wycieraczki, zaczyna mocniej padac, wycieraczki jednak dzialaja, ale takie troche zuzyte, wiec bardzie rozmazuja wode na szybie niz ja zbieraja, kierowca nie zwalnia, zaczynam rozumiec po co sa ci pomocnicy, a to przytprzyma kierownice jak trzeba zamknac okno kotre sie zablokowalo, trzeba do tego wykorzystac obie rece, a po co sie zatrzymywac, zaczyna lac jak z cebra, ja nie widze dalej niz 5 metrow przed samochodem, coz mam nadzieje ze gosc wie co robi, swoja droga zastaanwia mnie na co nawiguje, bo ani pasow, anie lini jezdni, ... w sumi musi to byc jazda na czuja, szyba kompletnie paruje, a jadace z naprzeciwka samochody sprawiaja ze kompletnie nic nie widac, wtedy niezbedny okazuje sie pomocnik, ktory sciereczka przetrze szybe i odzyska chociaz ze 2 metry widocznosci. trwalo to 30 pare kilometrow, dobre 15 minut (w koncu troche zwolnil), ostatecznie szczesliwie dowiozl nas to 250 kilometrow z kawalkiem w 3 godziny, z przerwa na tankowanie. po czym z usmiechem odwracajac sie do nas zapytal buena coche?...

i na koniec jeszcze kilka pocztowek z podrozy

taksowka, w miare nowy zachodni samochod, wszystkie lampki na desce rozdzielczej zapalone, powoli przedzieramy sie przez noc, taksowkarz, jak wszyscy kubanczycy probuje nawiazac rozmowe, wiec pada pytanie, skad jestes, polonia, a polonia, warsowia, lech walesa, a pozniej juz bardziej do siebie, (zrozumialem bardziej z intonacji, intuicyjnie niz z tego co mowil), z pewnym zadowoleniem, nadzieja, ale i smutkiem w glosie, ale zalatwil skur..., milczymy, nie wiem o czym on mysli, ale ja sie zastanawiam jak czlowiekowi wyjasnic, ze zgodnie z oficjalna doktryna czesci naszego spoleczenstwa, uznaje go za agenta bezpieki, ktory razem z SB przy brydzowym stoliku,.. itd. a swoja droga, ich lech walesa, chyba radzej zasiadlby do stolika domina.

cmentarz w santiago, panie sprzedajace bilety w stepu, nie jestem sie z nimi w stanie porozumiec, wiec wymieniaja ze soba porozumiewawcze spojrzenia, i z pewna zloscia jedna do drugiej mowi cabron inglese..(to dzieki marasowi zrozumialem), pozniej znowu skad jestes i jakos sie mimo wszystk dogadujemy

a i jeszcze przejazdzka konna po dolinie vinales, ja dumny ze szkapa sie mnie tak grzecznie slucha, iskierda ja wodze na lewo, szkapa na lewo, derecha, ja wodze w prawo szkapa w prawo, przystanek nad jeziorem, piekne polozone w gorach, nasz przewodnik mowi, lucrecio semi automatico,..? ki cholera, puszczam wodze, szkapa sreca tam gdzie trzeba, czyli jednak, tak jak myslalem wczesniej podly ze mnie jezdziec.

ok, na dzisiaj starczy, jak bedzie internet to wkrotce znowu cos napisze, hubert pewnie juz sie zanudzil na placu, albo kubanczycy juz go totalnie doprowadzili do szewskiej pasji

4 komentarze:

kate pisze...

dluuugi wpis, ale lucrecio semi automatico ekstra! :)))) no i prawdziwy jestes bromba z tym odliczaniem pomiedzy tabliczkami "havana x km". widze tez, ze niezawodna metoda zapobiegania zemstom, goraca rekomendowana przez MMM (Mamę Małego Mongoła), sprawdza się i w Laosie, i na Kubie.
ps. bede musiala chyba zainterweniowac edytorsko, ale to moze juz jutro, zeby wyeliminowac te twoje "chanby arhitektury", ze sie tak wyraze ;) buziak, mm

kate pisze...

a no właśnie: czyżby Hubert przeżywał kryzys indyjski a la cuba?

Unknown pisze...

Chyba wszystkie latynoskie szkapy mają podobnie - ja zaliczyłem kiedyś jazdę konno na Dominikanie - mój wierzchowiec też był semi-automatico :-) A przy tym na tyle agresywny, że gryzł konie przed sobą a te za sobą kopał -przewodnik kazał mi jechać przodem przed wszystkim bo robiło się spore zamieszanie :-)

olgita pisze...

lucrecio semi-automatico, hahahaha! mnie kiedys w pole poniosla wystraszona halasem traktora olivia. jako niedoswiadczony jezdziec do dzis nie wiem, jak ja zatrzymalam.

kubanskie szkapy bardziej automatico niz ich samochody :)