poniedziałek, 21 lipca 2008

warszawa (ponadliczbowa)

Co mam powiedziec? Wyglada na to, ze Olgita zna mnie najlepiej. Brakuje mi pisania i czytania was, nie wiem tylko, jak poradzic sobie z tytulem bloga. Dzisiaj bylby juz 200. dzien (i to nie wliczajac tego 17 kwietnia zawieszonego gdzies miedzy Australia i Polinezja Francuska, ktory dostalismy do przezycia po raz drugi)! Nie ma chyba lepszej rady, jak to ograniczenie po prostu zignorowac, przeciez nie mozna tak sie szufladkowac przez wyliczenia :)
Mam gonitwe mysli, wiec nabalaganie pewnie niezliczona liczba watkow. Postaram sie poprawic, ale glowe ciagnie juz w zbyt wiele stron i trudniej tu troche o spokoj.
Pierwszy tydzien w Polsce byl tloczny, przegadany i nieprzytomny - roznica czasu dawala o sobie mocno znac, zasypialismy dopiero okolo piatej rano. Poniewaz w ciagu dnia spac nie chcielismy, zeby zmusic zmeczone organizmy do dostrojenia sie do polskiego zegara, pierwsze dni plynely jak w somnambulicznej wizji, ze scisnietym w czaszce mozgiem, rozgrzanymi oczami i napietymi zylami na czole. I byly cudowne. Pelne ludzi.
W poniedzialek poszlam z rodzicami na spacer, przywitac sie z Warszawa. Saska Kepa jest dla mnie nie zrownana, ruszylismy w strone Mostu Poniatowskiego (ktory zawsze bedzie mi sie kojarzyl z Zamachem Majowym i Marszalkiem Pilsudskim bardziej niz z Poniatowskim), jak zwykle ulica Krolowej Aldony. Na moscie remont, wiec dluzej niz zwykle zostalismy na praskiej stronie. I dobrze. Dobrze, bo na moscie znajome sceny (bardzo sie ucieszylam, bo co ma sie zmarnowac? to przeciez prekursorzy recyklingu!),

a po drugiej stronie rzeki znajoma postac:

Zaczelam sie zastanawiac, czy Syrena byla dziewica? Chyba powinna byc, ale nie pamietam cale tej historii. GTB (Grupo Trzymajaca Bloga) - jakies podpowiedzi?
Wzdluz plotu gazowni (elektrocieplowni?), obok salonu Forda i do Czulego Barbarzyncy. Kawa dobra, ale najlepsze otoczenie - polek uginajacych sie od ksiazek, raj Malego Mongola. Mama tez ruszyla do boju i obie wyszlysmy z nareczem ksiazek (plastikowych toreb nie bierzemy!). A oto my:

Tym sposobem na komodzie mam juz 40-centymetrowej wysokosci gore ksiazek, ktore czekaja na przeczytanie. Dolozylam lektury afrykanskie, bo kolejna wyprawa Afryki raczej nie ominie. Zapomnialam wam wczesniej napisac, ale wsrod napotkanych obiezyswiatow panowala niesamowita moda na "Shantaram" Gregory'ego Davida Robertsa. Z modami to roznie bywa, ale polecal ja tez Peter (moze go pamietacie z indonezyjskich relacji), wiec postanowilam nas w nia zaopatrzyc. To opowiesc o azjatyckich perypetiach australijskiego skazanca. Na razie ostroznie polecam, a po przeczytaniu bardziej definitywnie sie wypowiem w sprawie :)
W poniedzialek spotkalismy sie tez w wiekszym gronie na wieczorne pogaduchy. Tato J. przymierzyl swoja peruwianska czapke :) Tak na marginesie, to zobaczcie sami - Tato J. ma wyglad idealnego podroznika, opala sie prawie na czarno, wiec w Azji i Ameryce Pd. wezma Go za swego. Taki wyglad, a wiemy to po doswiadczeniach podrozy z naszymi rozjasnionymi sloncem blond czuprynami, ma swoje wielkie zalety.

Wrocilismy tez na czerwona kanape Sasiadow. Tam zawsze jest nam dobrze i warto miec takie miejsce (i takich Przyjaciol). A bylo tak:

Na czerwonej kanapie panowie (Brat I., Wojtek i Brat J.), a przed nimi Sasiadeczka w nowej koszulce z Bangkoku i nowym szalu (chyba) z Kambodzy :)
A ponizej my w czasie lustrzanej sesji, na zdjeciu musieli byc wszyscy.

Na Saska Kepe sprowadzila sie Agata, czyli Siostra J., i mieszka jakies 200 metrow od nas. Jak zwykle mieszkanie urzadzone tak, ze chce sie tam przychodzic. A kamienica na Zwyciezow, w ktorej sie znajduje, to swiadek warszawskiej historii. Budynek jest przedwojenny, ze stara klatka schodowa. Lubie wspinac sie do mieszkan po takich klatkach schodowych.
Nad drzwiami pozostalosci powojennych kwaterunkow.
Duze mieszkania dzielono na mniejsze i rozpychano przestrzen (fizyczna, wzrokowa, dzwiekowa) do granic wytrzymalosci, tak by zdolna byla pomiescic kilka rodzin. Takie opowiesci pamietam jeszcze z Wroclawia. Juz calkiem dawno temu do mieszkania rodzicow zapukala pewna staruszka, ktora chciala obejrzec dawne lokum swojej rodziny. W kazdym pokoju 80-metrowego mieszkania ulokowano jedna rodzine, kuchnie i lazienke przeznaczajac do wspolnego uzytku tej kilkunastoosobowej przymusowej spolecznosci. Zreszta z Wroclawiem (i nie tylko z Wroclawiem) zwiazanych jest mnostwo takich opowiesci. Podobno w przepastnych piwnicach i mieszkaniach poniemieckiego miasta wprowadzali sie przesiedlency razem z przydomowa trzoda pozbawiona swoich stajni, chlewow i kurnikow. Jak sie domyslacie, nie dalej niz w tydzien cala kamienice wypelnialy iscie wiejskie zapachy, nierozganiane wcale rozpedzonym na polach wiatrem.
A w sobote szczesliwe chwile - slub i wesele naszych przyjaciol - Kuby i Pauliny. Czy mozna sobie wyobrazic cos bardziej polskiego niz polskie wesele? Lubie myslec, ze biesiadowanie (my, rodacy) mamy we krwi i malo kto robi to od nas lepiej.

Ponizej rozbawiony Bromba (w wersji elegance), pedzi wokol stolow trzymajac za rece pozostalych uczestnikow tradycyjnego weza.

Dobra, uciekam od komputera, dzisiaj obchodzimy z Bromba rocznice slubu. Rocznica pierwsza, ale ze wzgledu na fakt, ze ostatnie szesc i pol miesiaca bylismy razem niemal non stop, liczy sie co najmniej za trzy lata!
Nastepna podroz na poludniowy zachod Ojczyzny, do napisania z Wroclawia! Potem MM zabiera sie za poszukiwanie nowych zrodel dochodu :)

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Welcome, to the real world:).
Wszystko ma swoje plusy i minusy. Fajnie się jednak móc o tym przekonać, by doceniać te elementy, które nas bawią, cieszą, umacniają, kształtują i ubogacają.
I tak do następnej wyprawy:).
A tym czasem, to ja Wam życzę 101 następnych wspólnych, fascynujących lat. Pewnie się powtórzę, ale żebyście się nigdy sobą nie znudzili (pod każdym względem;)).
Pat

Anonimowy pisze...

Powtarzaj się Patułko, powtarzaj. I odkrywajcie coraz to nowe fascynujące pokłady, cieszcie się każdą chwilą spędzoną razem, a wyrywajcie ich jak najwięcej z morza zajęć - mT

Anonimowy pisze...

Brombo gratuluje nowych okularow, oby ich jakis krokodyl nie dorwal znowu. no i happy anniversary!
olgita.

Anonimowy pisze...

No Bromba z MM zadomowili się widać w stolicy.. Mnie zaś to dopiero czeka. Od dwóch dni tak niby już tu "mieszkam". Używam cudzysłowu, bo wszystko czego potrzebuję jest w czterdziestu kartonach - żeby było trudniej ..jednakowych – więc zlokalizowanie czegokolwiek bywa problematyczne. Więc nic nie lokalizuję minimalizując swe wymagania. Stoi co prawda TV, ale kablówki jeszcze nie mam, a pomysł by wieczorkiem obejrzeć coś na DVD spalił na panewce. Trzeba w tym celu w kolejności znaleźć DVD, kabel eurozłącza ..no i na koniec jakiś film... Poddałem się szukając odtwarzacza i to już po piątym kartonie. Na stolicę patrzę wciąż oczami człowieka z "dziczy". Wciąż mam świeże na pewne różnice obyczajowe spojrzenie. Oczywiście studiowałem tu i wiem jak wygląda tramwaj :)))) i czym jest prąd w gniazdkach...ale po 12 latach na łonie przyrody, trzeba się jednak z lekka na nowe rzeczy ponownie przestawić. Po pierwsze ludzie.. zalatani i nie patrzą generalnie na siebie. patrzą na innych jak przez szybę. Jak na jakieś byty nierealne tak pogrążeni są w swych myślach. Sami warszawiacy mają pewnie wysokie mniemanie o swej wysokiej kulturze (są pewnie i tacy), ale takich buraków jakich czasem tu spotykam (w mojej praskiej okolicy chyba nie dziwi to nikogo), to nawet u siebie w lesie nie widywałem. No sól tej umęczonej ziemi :))) Z każdym rzecz jasna można się dogadać (albo szybko zwiać) i mam przeczucie, że ma praktyka rozmów z ludem "przy wycinaniu lasu" będzie tu jak znalazł. Ja bowiem wciąż zagaduję z uśmiechem (wiejskim - zgoda - obyczajem) np. do wszelkich ekspedientek, przechodzę jeszcze tylko na zielonym, przepuszczam ludzi na przejściu dla pieszych, wpuszczam innych w korkach i czynię inne drobne uprzejmości. Ok. Może z czasem "znormalnieję", ale chyba to trochę potrwa. Wczoraj np. w markecie stojąc przy kasie zobaczyłem, że jakaś dziewczyna z obsługi rozwiesza obok na wieszaku jakieś śrubokręty ..to jej jakiś harcerz pomogłem, skoro i tak stać w kolejce musiałem. Była tym ogromnie zresztą zdziwiona, a na koniec zapytała: "pan to chyba nietutejszy?" – no ładnie myślę sobie :))) Oddzielnym tematem są warszawskie drogi i kierowcy. Tu to nowelkę bym o istotnych różnicach napisał. Drogi są generalnie do d... (nic nowego), ja co prawda całe życie jeździłem tylko po drogach "setnej kolejności odśnieżania" - doskonała, darwinowska (naucz się albo testuj przydrożne drzewa) szkoła jazdy więc jakoś sobie w każdych warunkach radzę, ale tu co czas jakiś bywam zadziwiony. Stołeczni kierowcy dzielą się z grubsza na dwie kategorie: niespełnionych rajdowców (przy teoretycznej 50ce w mieście, jadąc 80 i tak jestem zawalidrogą) ..oraz na jakieś kompletne niemoty którym się prawa z lewą wciąż myli. Paniusie ze świeżym chyba prawkiem, przejęte rolą, ściskające kurczowo kierownicę – "w tunelu", bo nie mają już czasu na boki i na znaki patrzeć, tyle uwagi te marne trzy pedały i fajera im zabiera... jakieś dziadki z monitorami jak denka od butelek jadące sobie 40ci jak za Gierka. Ale co ciekawe to też dość wyrozumiali ludzie :))) Ja zwłaszcza mam tu lekko. Zauważyłem np. że egzotyczne tablice rejestracyjne (np. moje BIA..) to tu takie drogowe "żółte papiery" – pozwalają na więcej. Kto z was kiedykolwiek cofał na rondzie? Albo zmienił trzy pasy ruchu w korku na 20 metrach? Mi się już zdarzało i bez wielkich jęków się obyło :))) Jak ktoś za mocno marudzi, pokazuję palcem na swe tablice i już widzę oczy skierowane do nieba i "pełne zrozumienie dla dziwnych manewrów ćwoka ze wsi :)))) Czuję, że normalnie polubię jednak te miasto.

Ćwok-ze-wsi-Warszawa-Naleśnik

Anonimowy pisze...

A ja wczoraj na wlasne oczy widzialam Kate i nawet ja przytulilam ;-)- wyglada rewelacyjnie, dlugie wlosy z "balejage" sa odlotowe...;-)
no to teraz bedzie sie dzialo w stolicy jak Nalesnik rozpakuje swoje "kufry" ...
majka

Anonimowy pisze...

Naleśnik,
jakaś impreza by się przydała - parapetówka znaczy się.
Rozumiem, że my dziewczyny z grupy trzymającej bloga, jesteśmy zaproszone:)?
Patrycja:)

Anonimowy pisze...

"..Rozumiem, że my dziewczyny z grupy trzymającej bloga, jesteśmy zaproszone:).."
Coś się wymyśli, na razie mam w domu "niski współczynnik entropii" (czytaj chaos) ;) ...wczorajszy wieczór spędziłem oglądając "Roszpunkę z Jeziora Łabędziego" :))) ..nie ..nie sfiksowałem, uparcie ciągle szukając, znalazłem późnym wieczorem wszystkie "komponenty" do obejrzenia jakiegoś filmu. Sprawdziło się rzecz jasna odwieczne "prawo Murphy'ego", że jak coś szukanego może być w pierwszym lub ostatnim kartonie, to rzecz jasna będzie w tym ..ostatnim ;) ...a jednak mając już wszystko odkryłem ..że brakuje mi drobiazgu, nie wiem gdzie są normalne filmy.. tylko karton z bajkami mego kochanego siedmiolatka znalazłem.. wola boska.. nie miałem już sił i do snu ukołysała mnie więc Roszpunka, jej konik (jednorożec?) i ich przyjaciel jakiś ..smok. Fakt faktem, że spałem po tym "zestawie" jak zabity :))))
Naleśnik

Anonimowy pisze...

Ah, tak czekalam na ten wpis "juz po" ... i choc niesmialo zagladalam zaraz po Waszym ladowaniu na Okeciu i tu nic i nic(potem na kilka dni przestalam) to dzisiejszye klinkniecie obdarowalo mnie wszytskim, na co czekalam. Czyli wlasnie obrazem ladowania, nie tego w samolocie, ale tego ktore powoduje zmiane rzeczywistosci. Mam tysiace zaleglych pytan : o przygotowania do wyprawy, o szczegoly, ktorych nie znalazlam na blogu, ale ten ostatni wpis z powrotu jest wrecz doskonaly...

M&P

PS. A jesli bedziecie wybierac sie do Afryki i przypadkiem trafi Wam sie przesiadka w Brukseli, dajcie znac... te tysiac pytan nadal czeka :)

kasia pisze...

droga MM, rozumiem, że rzeczywistość, codzienność, praca i przyszłość, wszystko pasjonujące ważne i wciągające - ale czy naprawdę chcesz porzucić tak obiecującą twórczość???? ostrzegam Cię po znajomości, wpisy odkładane w nieskończoność są najpaskudniejsze, właśnie takiego skończyłam, uff...
drogi B, zmobilizujże małżonkę (i siebie też, dlaczego nie)
uściski,
mama kaczka