piątek, 11 lipca 2008

Denver

Po ostatnich komentarzach zrobilo mi sie smutno, ze juz sie zegnamy z blogiem - co ja teraz poczne bez pisania? No i te momenty, jak otwieranie czekoladek, kiedy jest wreszcie komputer z internetem i mozna do was zajrzec, was przeczytac?! No nie wiem, moze jeszcze by tu troche pojezdzic. Szczerze wyznaje, ze mam mieszane uczucia. Wojtek jako psychicznie bardziej poukladana czesc naszego uroczego duetu, juz ma wszystko w glowie przygotowane, jeszcze tydzien oswajania sie z pozostawaniem w miejscu (co nie znaczy w bezruchu) i jest gotowy pracowac. Ja chce wracac, zeby wszystkich zobaczyc i pogadac (zaraz do tego gadania wroce), ale czuje sie jak dziecko zganiane z placu zabaw, ciagle odwracam glowe i chce jeszcze patrzyc i cieszyc sie, ciagle konfrontowac siebie/nas ze swiatem. Wiem, ze to w innej postaci jest tez w domu, ale tu jestesmy na wolnosci, jestemy bez halasu, bez codziennosci. Moze to stanie w rozkroku, to obracanie glowy, to taki przywilej wrazliwcow, gorsza strona czegos lepszego :)
Co do gadania - odnajduje w polskiej rozmowie cos niesamowicie swojskiego, poruszajacego. Zaraz powiecie, ze zupelnie mi sie cos pomieszalo i zamieniam sie w rozmiekajaca co piec minut babe, ale trudno. Oczywiscie rozmawiamy z Wojtkiem po polsku, ale nie ma tego elementu zbiorowosci, tego zgromadzenia sie i gadania, gadania, gadania bez konca. Aga pokreci nosem, ale sama byla dla nas elementem tego doswiadczenia. Po miesiacach podrozy, te momenty rozmowy, z Hubertem i Justyna w Indonezji, z Aga i Malym w Boliwii i Chile, z Olga i Agnieszka w Meksyku i potem oczywiscie w Chicago, choc bardziej w podrozy na Alasce, maja w sobie cos niezwyklego. Odkrywam to znowu w Denver, kiedy rozmawiamy z Mackiem i z Aldona o rodzinie, o Polsce, o pracy, o podrozach. Nie moge sie doczekac az Maciek wroci z uczelni, Aldona z gabinetu i zaczniemy znowu rozmawiac. Choc sa swietnie zorientowani w polskiej rzeczywistosci, to jestesmy dla nich troche przybyszami z tej samej, ale nie takiej samej Polski - oni wyjezdzali w 1984 roku. Przywoluje to echo innych spotkan, bo reakcja na "nowa" Polske jest dla nas zawsze mila - przymruzamy oczy na zdziwinie, ze Polacy nie siedza za zelazna kurtyna w cieplych kaftanach, ze nie pracujemy na czarno, ze mowimy po angielsku i jedziemy dookola swiata, ze nie jestesmy Niemcami czy Norwegami i mimo to mozemy to zrobic. Odbieramy to jak komplement, wbrew polskim obyczajom podkolorowujac jeszcze troche obraz naszego kraju, a co.
Poszlam za wskazowka Nalesnika i zajrzalam do wczesniejszych postow. Ten ciag obrazow w glowie wydaje sie nierzeczywisty.

To oddaje klawiature Brombie, koniec wykladu z podworkowej filozofii (cytat z Bromby), Bromba musi wam opowiedziec jeszcze o rodeo!
Zdecydowanie o rodeo, chociaz jak widze nastroj wsrod komentatorow na blogu morowy, zadnych fanfar na czesc szczesliwego powrotu podroznikow z wyprawy, zadnych wiwatow z okazji rychlego spotkania, tylko lament z powodu konca wycieczki:)
Ale co tam, na koniec jeszcze troche sie dzialo, drugiego dnia w Yellowstone ogladalismy polnocna i wschodnia czesc parku, na poczatek znajome juz widoki i zapachy (niezapomniany dyskretny zapach dawno nie czyszczonego szamba) goracych zrodel Mammoth Springs, z tym ze tu dodatkowo natura tworzy polki skalne, po ktorych powoli splywajaca goraca, mocno zmineralizowana woda, ktora z kolei stanowi pozywke dla bakteri malujacych skalne niecki przeroznymi kolorami. Nastepnie byl wawoz, kanion, przelomy i wodospady rwacej Yellowstone River, potezne jezioro Yellowstone, na przekor otaczajacej przyrodzie calkiem zimne, blotny gejzer wyrzucajacy ze swoich czelusci fale blotnistej wody (o tej porze roku bardziej przypomina to mocno zamulona kaluze) oraz oczywiscie mnostwo dzikich zwierzat: bizony, jelenie, pelikany, kaczki...Yellowstone opuszczalismy z zalem, ale tez z delikatnym uczuciem ulgi, bo wszechogarniajacy tlum amerykanskich wczasowiczow, korki na drogach i potezne parkingi troche nas znuzyly. Nasz kabriolecik na gorskich drogach sprawowal sie wysmienicie, a zlozony dach objawial sie mocno zaczerwienionymi twarzami i przedramionami, po dwoch dniach jazdy MM domagal sie przywrocenia dachu ze wzgledu na poparzenie przedzialka we wlosach:). Po wyjezdzie z Yellowstone ruszylismy na polnocny zachod w kierunku Devils Tower, Mt. Rushmore i Crazy Horse Moniument. Po drodze przejezdzajac przez niewielka miejscowosc Cody, skorzystalismy z nadarzajacej sie okazji obejrzenia prawdziwego amerykanskiego rodeo. Arena jak na USA przystalo bardzo pozadna (niejeden polski klub pilkarski chcialby miec takie trybuny). Na trybunach roznokolorowy tlum lokalnych cowboyow i turystow, jednych od drugich mozna bylo dosc latwo odroznic po stroju, cowboye w kowbojkach, dzinsach, kraciastych koszulach i kapeluszach, turysci w sportowym obuwiu, szortach i wyciagnietych t-shirtach. A oto i typowy przedstawiciel gatunku cowboy, czyli po polsku pastuch...
...i jego milsza dla oka odmiana.
Show zaczal sie od apoteozy USA w wykonaniu spikera, o tym jaki to wspanialy kraj i jacy wspaniali ludzie ("kto z was mieszka w Ameryce, najwspanialszym kraju na swiecie?!" (wrzask, skandowanie, oklaski, "kto z was jest dumny z tego, ze mieszka w Ameryce, najwspanialszym kraju na swiecie?!" (wrzask, skandowanie, oklaski), podziekowan i oklaskow dla wszystkich, ktorzy sluzyli w wojsku, policji, strazy pozarnej lub strazy granicznej (poproszono ich, zeby wstali z miejsc, a reszta nagrodzila ich oklaskami, stojaca obok nas kobieta-zolnierka miala lzy w oczach), oczywiscie pochwaly amerykanskiego sztandaru puszczanej z kasety w wykonaniu Johny'ego Casha (przez arene przejechaly na kucykach dzieci ubrane na blyszczaco-bialo-czerwono-niebiesko, jedno z nich dzierzylo sztandar z calkiem ogromna jak na skale dziecka amerykanska flaga) i odspiewaniem na stojaco hymnu.

Pozniej zaczal sie show, bylo wszystko tak jak byc powinno: rozjuszone byki i wierzgajace wierzchowce, jazda na byku i ujezdzanie dzikich mustangow, klowni zabawiajacy publike i odpedzajacy rozjuszone zwierzeta od ladujacych na ziemi jezdzcow, lapanie zblakanych jalowek na lasso solo i w duecie, popcorn, hot dogi, cienkie piwo i cola, oklaski i smiechy, muzyka country & western, zapach zwierzat i lajna, czyli generalnie dziki zachod w pelnej okazalosci.
Wspomniane trybuny
i menu, zwraca polish dog, cokolwiek to jest...

Przedstawienie rozpoczelo sie od wjazdu klownow...
i tradycyjnego skoku na motocyklu przez kobiete z broda
Zabawa z ujezdzaniem byka polega na tym by nie utrzymac sie na grzbiecie do momentu w ktorym zabrzmi syrena...
... chociaz jak widac to co proste w teori w praktyc jest odrobine trudniejsze...
... i nielicznym udaje sie dotrwac do upragnionego sygnalu...
... podekscytowanego pozbyciem sie pasazera na gape byka lepiej zostawic w spokoju...
A oto i ktortki instruktaz pozbycia sie intruaz z grzbietu...
... podrzucamy wysoko zadnie kopyta...
... i robimy gwaltowny skret na przednich nogach...
...ewentualnie dla zabawy mozna sprawdzic czas klowna na 100m,...
lub sprobowac zachacyc go rogiem.
Niektorzy stracency probowali jazdy na grzbiecie dzikiego mustanga.
A tu juz demostracja zrecznosci i sprawnosci lokalnych chlopcow, rzut lassem,...
...pewny chwyt...
i podrzut 50 kilogramowego bydlatka, w celu zwiazania jego racic,...
...po prawidlowo wykonanym cwiczeniu, bydlatko powinno spokojnie lezec na ziemi przez 15 sekund, w trakcie ktorych cowboy odpoczywa na grzbiecie swego wierzchowca.
Jak widac dla prawdziwych fanow rodeo niestraszne kibicowanie w zadnych warunkach.
Nastepnego dnia niekonczaca sie jazda samochodem, w sumie przejechalismy ponad 1200 km, ogladajac po drodze wystajaca z rowniny Devils Tower, na ktorej wedlug indianskiej legendy schronilo sie przed niedzwiedziem grizzly 7 indianskich dziewczynek i swymi modlami sprawily, ze skala wyrosla z rowniny, a pazury grizli wyryly na niej glebokie rysy.
Nieopodal Devils Tower ogladalismy kolonie pieskow preriowych, jedna z ostatnich w USA, niestety te sympatyczne zwierzatka sa dosc skutecznie zwalczane przez farmerow, ktorzy nie przepadaja za drazonymi przez nie tunelami.
Mt. Rushmore czyli pochwale amerykanskich prezydentow, jesli sie nie myle to: Waszyngtona, Jeffersona, Lincolna i Roosvelta.
Na koniec zajechalismy do Crazy Horse Memorial, czyli odpowiedzi rdzennych mieszkancow Ameryki na Mt. Rushmore, zreszta miejscu gdzie Polacy bardzo mocno zaznaczyli swoja obecnosc osoba Korczaka Ziolkowskiego, ktory w 1948 roku rozpocza prace nad pomnikiem wodza indian Lakota - Szalonego Konia. Po ukonczeniu pomnik bedzie mial ok. 175 metrow wysokosci i 200 metrow szerokosci (ze wzgledu na skale i odmowe przyjecia federalnego finansowania prace postac wodza i konia, na ktorym siedzi, wylania sie z gory dosc mozolnie, ale jak mawial Korczak nie chodzi o to, zeby jak najszybciej skonczyc, tylko zeby dzialac i nadawac przez prace znaczenie swojemu zyciu).
Krotko po polnocy dotarlismy do Denver. Jutro wylot z powrotem najpierw do Londynu, a nastepnie do Warszawy. Po dziesiatej polskiego czasu w niedziele ladujemy na Okeciu. Sami nie mozemy w to uwierzyc.

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

:-((((((((( NIIIEEEE!!
popodrozujcie jeszcze troche! bardzo smutno mi sie robi na sama mysl o tym, ze w niedziele bedziecie w warszawie, a nie gdzies w amazonii czy indiach.. ale ciesze sie, ze w koncu wyspicie sie w swoich wlasnych, wygodniutkich, polskich lozkach. no i MM nasyci sie tymi polskimi pogaduszkami (w stu procentach zgadzam sie z tym co napisalas, ale ja na obczyznie, to pewnie dlatego :-). koniecznie napiszcie o swoich wrazeniach z powrotu do polskiej rzeczywistosci. i dzieki bardzo za piekne miesiace pieknych opisow! grupo trzymajaca bloga, you are the best :-) Nalesniku, idz nam na ratunek i zaloz nalesnikowego bloga!

ocierajaca lzy rozpaczy - olgita.

Anonimowy pisze...

Mietek Fogg kiedyś śpiewał taki szlagier: "..ta ostatnia niedziela, jutro się rozstaniemy, jutro się rozejdziemy na wieczny czas.." tralala itd... Mój śp Tatko go zawsze słuchał, mi jak w uszy gdzieś "wpadnie" też jest go usłyszeć miło, a ostatnio mój potomek też sobie pod nosem jakieś jego urywki mruczał :))) - piosenka widać ponadczasowa, a na tą okazję jak znalazł.. Ale głowa do góry! To wszak tylko koniec WASZEJ PIERWSZEJ wyprawy.. i MM tu jedynie pocieszam i łzy rękawem ocieram, bo Nasz Drogi Wojtuś ;) ..psychicznie to ma najwidoczniej konstrukcję wyrafinowaną jak kowadło - no nie ma co się w nim "połamać" :))) ..czy Nowy Jork czy Stara Miłosna - jak mawiali Rzymianie: "wsio rawno" - wszędzie Mu dobrze :) Aha, ja rzecz jasna nadal zapraszam zainteresowanych do siebie, i to póki jestem jeszcze na Dzikim Wschodzie, tylko lojalnie mówię, że o ile ogród jest nadal "zielono-superski" to "substancja mieszkaniowa" w naszym domu zanika jednak w szybkim tempie i zaraz gości na kartonach przyjmować będę musiał :)))

"..Nalesniku, idz nam na ratunek i zaloz nalesnikowego bloga!.."

No sorry.. za wysokie progi. MM zawyżyła poziom i nie odważę się ...to trochę jakby przeczytać np. "Łuk Tryumfalny" E.M. Remarque'a i próbować "zrobić to lepiej" - nie da się :))) ..swój kontakt z blogosferą zacząłem w złym punkcie ;) ..chyba sensowniej będzie MM namawiać, by tego bloga zwyczajnie nie kończyła, traktując go jako "rozgrzewkę" przed kolejną rundą. Skoro ziemia jest kulą ("..a widział to pan na własne oczy?" - jak mawiał znajomy gajus), to teoretycznie rzecz ujmując można ją okrążać na niezliczoną ilość sposobów :))) Zresztą moja pani od polskiego w podstawówce zawsze mi mawiała patrząc na czerwone od ortografów dyktanda: "no synu, pisarzem to ty raczej nie będziesz" - nie przewidziała bidula pojawienia się ...autokorekty ;)

Do zobaczenia więc w kraju! Pozdrawiam!

Naleśnik-co-się-trzeci-już-raz-tu-żegna

Anonimowy pisze...

Witajcie w naszej bajce ...
lezka w oku sie zakrecila jak czytalam Kasi "teskniacy wpis"
ale zaraz szkoda zrobilo mi sie byczka co na rodeło mecza..
milo ze Nalesnik dal znak zycia ;-)))
i chyba teraz nareszcie po pol roku zaczynac bede prace od pracy ;-)))
buziaki w polskie maki
majka

Anonimowy pisze...

Widzialem w realu (a dokladnie w Media Markt) MM i Brombe! Pierwszy...??;-)
MK

Anonimowy pisze...

Drodzy Blogersi,uprzejnie donosze (nie jest to raport TW) ,ze nasi Podroznicy ladowali przed 11-ta wieczorem ,w niedziele na Okeciu.Do ich nieutulonego zalu ,ze Wielka Wyprawa dobiegla konca dolaczyla sie Przyroda,ladowanie odbylo sie w strugach deszczu.Za to ich radosc z powodu powrotu uswietnil sam Pan Bog zsylajac blyskawice w towarzystwie glosnych gromow. Wsrod witajacych byli rodzice i rodzenstwo ( w komplecie) Podroznikow oraz Sasiad z Sasiadeczka o czym donosi SW
(staly wspolpracownik) -TatoJ
Czy Ktos ma pomysl na kontynuacje
bloga?

Anonimowy pisze...

"..Czy ktoś ma pomysł na kontynuację
bloga?.."

Mam podobne pytanie :) ..i nieodparte uczucie, że mi ktoś ulubioną zabawkę podczas zabawy w piaskownicy gwałtem zabiera ..Najprościej by było ...nic nie zmieniać. Kto pisał niech pisze nadal (skoro ewidentnie "umi" to robić najlepiej) i już :)))) ...myślę więc, że najprościej będzie uruchomić blogową uśpioną agenturę (SW,TW, OZI itp te wszystkie obecnie "modne" skróty) i zorganizować silny lobbing Naszej MM ....by nadal pisała ..co wokół widzi :))) Polska to też ciekawy kraj - śmiem nawet twierdzić, że dla wielu "rodzimych światowców" wciąż mocno nieodkryty ;) TataJ ("tatu" to zawsze "tatu" - "tatu" się nie odmawia) ma więc chyba pierwsze poważne blogowe zadanie wywiadowcze - "obrobić" MM, bo Brombę trzeba brać pod włos, tylko na "odwyrtkę": "Wojtek i tak nie potrafisz nic więcej tu napisać.. no może potrafisz? ..daj spokój nie uda Ci się" ;)

TW "Naleśnik" - alias J-24 :))))

Anonimowy pisze...

...Aha.. Ja przepraszam że molestuję (pewnie MM jednak postanowiła zakonczyć działalność)- trzeba uszanować ..ale kartka! Doturlała się dziś do mnie jeszcze na koniec kartka! Wiadomo dzicz, to na koniec na wołami ją chyba wieźli - temu tyle to trwało ;) ..Gdzieś z Chile (ale "nałobrazku" śliczna Wyspa Wielkanocna jest) ...i proszę państwa.. Dziekuję ogromnie!!! Ja i ..listonosz, bo tam był dopisek "pozdrowienia dla listonosza" - olaboga, ale się nasz Pan Wojtek-listonosz wzruszył. Kazał Podróżników serdecznie wyściskać i rzekł mi w tajemnicy, że jak kiedyś zamieszkają w jego "rejonie działania", to ani nie sprawdzi czy płacą abonament, ani skrzynki przepisowej mieć nie muszą :))) ani nic.. i że będzie po znajomości ich ostrzegał przed doręczeniem, które pisma są z sądu. Tu na wsi to ważne :))) Jako i mnie ostatnio ostrzegał, żeby pisma nie odbierać "bo to na pewno jakaś grzywna" (odebrałem - miał zresztą rację "za-niemanie-zapiętych-pasów" w Hajnówce mi stówkę lokalne smerfy zasolili ...za dyskusję dołożyli drugą, a za odmowę przyjęcia mandatu sąd dołożył ..trzecią. Dobrze, ż że granata "co to w swiatecznym ubraniu jest" do sądu nie wziąłem, bo sprawiedliwość byłaby ewidentnie po mojej stronie :)
Naleśnik

Anonimowy pisze...

Nalesniku, to ile ty tych kartek dostales? Osobiscie uwazam, ze MM zbiera po prostu mysli i wkrotce cos tu napisze. Bromba juz mysli zebral, ale chlopak do pracy musi isc, takze chyba tu nic nie skrobnie :-) Jak najbardziej dolaczm sie do postulatu kontyunacji bloga... w sumie nie wazne w jakiej formie, just write!
olgita.