piątek, 4 lipca 2008

przystanek alaska

Udalo mi sie usiasc przed komputerem, chlopaki ulokowali sie przed telewizorem i ogladaja "Office Space". Wydaje mi sie nawet, ze mam wiecej wolnego czasu niz potrzebuje ;) No wiec Alaska, i tylko Alaska, bo zdjec z Arizony nie zdazylam jeszcze zrobic. Zdjecia ulozone sa w porzadku odwrotnym niz chronologiczny, troche tez wplatalo sie zupelnie nie po kolei. Nic to, czytajcie podpisy pod zdjeciami (chwile to moze zajac..).

Ostatniego dnia przed odlotem z Anchorage, jeszcze w Homer, wybralismy sie z Bromba na spacer (Bromba potrzebowal duzo swiezego powietrza tego poranka). Nad glowami latal nam wlasnie ten orzel. Z calkiem bliska moglismy ogladac tez dwoch jego kolegow: jeden odpoczywal na dachu, drugi na antenie.

Homer w pelnej okazalosci.

Te skrzynki to znak firmowy odludzia - na Alasce tak samo jak w Australii.

To wlasnie nasz spacer ostatniego dnia w Homer (zwroccie uwage na moja sliczna biala kurteczke, ktora dostalam w prezencie od Taty I.).

Domki nad kamienista plaza w Homer. W jednym z dnich jest swietna knajpka serwujaca owoce morza, mniam!

Widoczek w drodze z Denali National Park do Homer.

Lodowiec w okolicach Seward. No i zdobywca lodowca.

Na tym zdjeciu mozecie ocenic skale - lodowiec i ludziki.

Calkiem zadowolone towarzystwo..

Polka pelna pingwinow.

Hands up w wykonaniu wieloryba.

Na tym zdjeciu dodatkowo jeszcze grzbiet wieloryba.

I pletwa ogonowa (tak to sie nazywa?). tego wieloryba udalo mi sie wypatrzyc pod koniec naszego rejsu, bylam bardzo z siebie dumna, no i oczywiscie musielismy wieloryba ogladac tak dlugo dopoki kapitan nie postanowil odplynac juz z powrotem w strone Seward. To byl najfajniejszy wieloryb, machal ogonem w nieskonczonosc, jednak nie doczekalismy sie drugiego wyskoku z wody (zauwazylismy go wlasnie jak wykonywal koncowke pierwszego).

Prawdziwa foka!

Przeplywalismy obok tej skaly w trakcie malej awantury. Wrzask lwa morskiego calkiem jest donosny.

A to para wielorybow :)

To zdjecie musicie sobie powiekszyc - na drugim planie calkiem sporo fok.

Afloating... To chyba mewy.

Kolejny lodowiec. Najwiekszy jaki widzielismy, nazywa sie Northwestern - tak jak Lukasza szkola (bynajmniej nie jest to przypadek).

To sam poczatek rejsu - przygladaly nam sie orki. Niektore podplywaly bardzo blisko.

To nasi ulubiency - wydry. Uosobienie chilloutu.

Kto dalej? Powtorka z dziecinstwa, pamietacie dmuchawce? Jasne, ze pamietacie :)

Tak wygladal nasz dining room / kuchnia. Tu zdaje sie przy lunchu.

A.. wlasnie. Zatrzymalismy sie na lunch w tym miejscu, bo na skalach nad droga skakaly owce, takie jak ta powyzej.

Mt. McKinley w pelnej okazalosci. Moim zdaniem piekna gora.

Maly niedzwiadek grizzly. Zabawa zaczela sie od wygrzebania dolka w sniegu. Potem do dolka wkladal glowe, wykonywal przerzut na plecy i zjezdzal tylo-bokiem na dol. Potem oczywiscie wszystko od nowa :)

A to rodzinka malego - mamusia na pierwszym planie.

To zdjecie tez musicie powiekszyc. Szlismy droga biegnaca wzdluz wzgorza, daleko od nas na srodku doliny na sniegu odpoczywaly karibu.

A tak wlasnie wyglada dolina rzeki, woda wije sie po plaskim terenie.

To jeszcze widok na skraj lodowca. Zdjecie zrobione w czasie lotu cesna w okolicach Talkeetny.

Widok na lodowiec raz jeszcze.

Ta droga spacerowalismy z Wojtkiem po Parku Narodowym Denali. Goraco polecamy ten kawalek szosy biegnacej przez park - widoki boliwijskie, tylko na dole zielono.

Rodzina grizzly.

Dolina rzeki, nazwy juz nie pamietam.

To pierwsza czesc naszego spaceru. Chcielismy zejsc ze zbocza do rzeki. W Denali wlasciwie nie ma szlakow, wiec czasem trzeba przebijac sie przez dosc geste krzaki.. Ach, no i nie wolno zapomniec, zeby caly czas cos mowic, straznicy parku polecaja to jako wczesne pstrzezenie dla niedzwiedzi.

To jest niesamowite. Zwroccie uwage na biala plame - to lodowiec porosniety tundra.

Bezdyskusyjnie Mama wyszla najlepiej. Czapki poludniowoamerykanskie - co do jednej :) Twarzowe, prawda?

Ten koleszka tez jest swietny, nazywaja go wiewiorka ziemna. Porusza sie bardzo szybko na czterech lapkach, ale co pewien czas zatrzymuje sie, jak na zdjeciu, zeby rozejrzec sie po okolicy. I wcale nie przeraza go ludzkie towarzystwo.

To zdjecie jest swietne. Na pierwszym planie my. Na drugim.. no wlasnie - miala byc McKinley, ale Japonka, ktora poprosilismy o fotograficzna przysluge, postanowila, ze McKinley najlepiej wyglada za naszymi czapkami...

To niektore zdjecia bez opisu. Gory... jak zawsze (i wszedzie) piekne.







McKinley raz jeszcze.

A to nasza furka-dom. Nazwe tez miala urocza.

Widok alaskanski - to knajpa w Talkeetnie. Podobno ta miejscowosc byla pierwowzorem dla Przystanku Alaska

Los na glownej drodze w Talkeetnie.

A to jeszcze widoki z lotu z Talkeetny w strone Denali National Park. Ziemia z nieba :)

To tyle - mam nadzieje, ze Alaska wam sie podoba?

13 komentarzy:

Anonimowy pisze...

tam jest tak przepieknie! po prostu marzenie... nie ma co, jade tam! tzn, lece.. no wlasnie, czy lot tym 4-osobowym 'samolotem' jest konieczny, czy to bylo tylko przy okazji jakiejs dodatkowej wycieczki...?
dzieki za duuuzo zdjec :-))
olgita

Anonimowy pisze...

zdjecia to uczta duchowa
no coz rozmarzylam sie
buziaki
majka

Anonimowy pisze...

... podoba? I to jeszcze jak! Cudownie! Do tego prawie bez ludzi (jak w Tatrach na tych trochę wyższych półkach). Chciałoby się mieć wtedy skrzydła, unieść się trochę i patrzeć, patrzeć, ... ach, dziękuję :)))) - mama

Anonimowy pisze...

Jezuuuuuu... MM aleś bloga na koniec "przyobrazkowała" :))) Daj spokój nie zawyżaj innym poziomu! Po Was blogi też jakieś powstawać będą nie wpędzaj ludzi w kompleksy :))) ..od razu też widać, że komp "zobaczył" wreszcie porządnie aparat i że łącze internetowe modemowe raczej nie było bo fotki jeszcze by pewnie "szły"
Fotki super :) ...Alaska to jednak Alaska. Ja będąc w tak "pięknych okolicznościach przyrody" zaraz poleciałbym pewnie ze swym czajniczkiem gdzieś w krzakach parzyć sobie na małym ognisku kawkę, bo takiej kawki jak ta zrobiona własnoręcznie na łonie natury, lekko podwianej dymem to żadna, najelegantsza nawet kafeteria na świecie nie zrobi :)))
....w sumie dobrze że Rosjanie tą Alaskę Amerykanom za te marne 7mln$ zhandlowali, bo dziś Polakom (zwłaszcza tym starszym "turystom") podobnie jak równie piękna Syberia (kiedy tam zajrzycie?) "średnio" by się pewnie też kojarzyła :)
...Naszego premiera z Wami aby na pewno nie ma? Te czapeczki już nieodparcie mi się z nim kojarzą :)
Pozdrawiam
Naleśnik

Anonimowy pisze...

acha tak a propos.. Kasiu nie wiem jak o to zapytać... hmm... no dobra powiem wprost ...kim jest ten "brodaty talib" do którego się tulisz? No wiesz ten co to na innej fotce zakrada się do Waszego "szaletu" (jeszcze pewnie słono ten luksus kosztował) :)))) ....i co na to Bromba?! Został w Arizonie?! "Koniec świata panie Popiołek!"
Serdelecznie raz jeszcze pozdrawiam
Naleśnik-co-o-Brombę-pyta

Anonimowy pisze...

Przyłączam się do zachwytów nad zdjęciami!
I nic nie szkodzi że są w kolejności "odwrotnej od chronologicznej", bo to zdaje sie wciąż jest chronologicznie...;-)

I dziękuje za kartkę! pisana chyba w czasie tej meksykańskiej imprezy... ale z czasem pewnie wszystko odczytam...;-) jeszce nikt tak nie adresowal do mnie nic, ale listonosz widocznie wiedzial...;-))

Taka kawa a ogniska to musi byc czadowa!!!
MK

Anonimowy pisze...

wow!!
pat:)

Anonimowy pisze...

"..Taka kawa z ogniska to musi być czadowa!!!.."
No ba... Wpadaj to Ci taką zrobię, wraz z "instrukcją rozpalania ogniska" - bo mało kto ma dziś o tym pojęcie - powaga :))) ..czasem jak mnie nostalgia za tą "kawką na dymie" w Warszawie ściśnie, to chyba wyskoczę szybko trzy przystanki tramwajem w najbliższe nadwiślane chaszcze i sobie taką zrobię :))) ..wogóle mam przeczucie, że przynajmniej na początku, będę się w naszej stolicy czuł jak filmowy Krokodyl Dundee w Nowym Jorku :) ...że też "dzikusa" z duszy tak trudno wygonić ...ale nic to - "damy radę" :)
Naleśnik

Anonimowy pisze...

a ja sie juz drugi dzien zdjeciami zachwycam :-)))
olgita

Anonimowy pisze...

ja zaś Olgita jestem teraz w rozterce które foto (..nadmiar szczęścia faktycznie ogłupia) na tapetę sobie rzucić ...jakieś sugestie? Może te "góry i chmury"?
...a tak wogóle dopiero odkryłem, że tam niżej też jest kolejny post z wcześniejszej Arizony.. bystrzak ze mnie nie? ;)
Naleśnik

kate pisze...

I co mnie podkusilo z ta chronologia.. trzeba bylo po prostu napisac, ze pierwsze zdjecia sa najnowsze ;) ja juz dawno nie zblizam sie do UW i prosze! co do kawki w haszczach, to mysle, ze moglibysmy po naszym powrocie zorganizowac taka zbiorowa kawke w nadwislanskich chaszczach w postaci pikniku? Albo zrobimy najazd na chaszcze Nalesnika poki jeszcze gdzies tam krazy pod bialoruska granica ;)

Anonimowy pisze...

Nalesniku, moje faworytki to chilloutowe wydry :-) i one ma tapeta sa.
olgita.

Anonimowy pisze...

"...a tak wogóle dopiero odkryłem, że tam niżej też jest kolejny post z wcześniejszej Arizony.."

po prostu Naleśnik dostosowales sie i czytasz bloga w "kolejnosci odwrotnej od chronologicznej";-)))

MM ten zwrot powinnas szybko opatentowac!;-)

MK