wtorek, 8 lipca 2008

Jeszcze troche

Niedlugo juz, ale jeszcze troche czasu nam zostalo na podrozowanie. W niedziele polecielismy do Denver, od razu z lotniska wzielismy samochod (to nasze szalenstwo na koniec - mamykabriolet i do tego mustanga) i w trase. Wojtek bardzo z samochodu zadowolony, do tego stopnia, ze nie udalo mi sie go namowic na zakonczenie jazdy niemal do polnocy (ruszylismy okolo 3 po poludniu). Udalo nam sie za to dojechac od razu do Jackson w stanie Wyoming, czyli do bram parkow narodowych Grand Teton i Yellowstone. Turystow tu calkiem sporo, wiec raczej polecamy rezerwacje, ale udalo nam sie i bez niej (choc musielismy jeszcze odbyc nocny spacer od recepcji do recepcji).
Krajobrazy polnocnego Colorado i Wyoming (ten stan przejechalismy prawie caly) przepiekne. Mnostwo przestrzeni, niesamowite uksztaltowanie terenu i ogromne, ogromne niebo nad glowami. Z ziemi wystaja wielkie skalne bloki, jakby niedopchniete do poziomu (choc wlasciwiej byloby powiedziec, ze podwazone od dolu), prezentujace wodslonietym przekroju caly swoj geologczny zyciorys. Do tego intensywne barwy - wlasciwie bezdrzewnych prerii, ciagnacych sie w kazdym kierunku, soczystozielonych, czasem lekko pozolklych. W Wyoming podobno zdecydowanie wiecej zyje sztuk bydla niz ludzi (w calym ogromnym stanie mieszka mniej ludzi niz we Wroclawiu, i to o 200 tys.!). Tak to rzeczywiscie wyglada, wioski i miasteczka sa rzadkie, nieduze, pelno domow-trailerow z niesamowitym balaganem w obejsciu, rdzewiejacymi samochodami i zawsze obecnymi neonami znaczacymi sklepy i bary.
Wczoraj po sniadaniu ruszylismy w gory. Tetony przypominaja nieco wyzsze Tatry, sa mlode, ze skalistymi postrzepionymi szczytami, oczkami gorskich jezior, mocnym zywicznym zapachem lasu w nizszych partiach. Przed lancuchem gor rozciaga sie szeroka preria, teren nagle wygladza sie i trzyma poziom az do rownoleglego lancucha gor, ktore widac daleko na wschodzie. Wiecej tu zwierzat niz w Tatrach (sa grizzly i niedzwiedzie brazowe, losie, sarny, swistaki, mnostwo ptakow) i wydaje mi sie, ze mniej ludzi. Szlismy wczoraj dosc trudnym (na tle pozostalych, poza wspinaczkowymi :)) szlakiem do Surprise Lake, choc jest popularny, to wcale nie bylo tak duzo ludzi. Ostatnia czesc wedrowki byla dosc trudna, zapadalismy sie w sniegu, ktory ciagle jeszcze dobrze trzyma sie w starciu z lipcowym sloncem. Momentami zapadalam sie po uda, co ze wzgledu na brak dobrych butow (po trzecim sklejaniu poddalismy sie i moje 11-letnie buty zostaly w Meksyku) i krotkie spodnie, malo bylo przyjemne. Staralam sie strzepywac zamarzniety snieg z nog, ale zawsze cos zostalo i czulam tylko jak po lydkach splywa mi mrozna woda prosto do skarpetki. Taka naturalna krioterapia :) Ale widoki byly piekne, laki cale w kwiatach i pachnace tak intensywnie, ze powietrze wydawalo sie ciezkie i geste. Wieczorny powrot do Jackson tez bardzo przyjemny, nogi zmeczone, ale nad glowami niebo i wokol tyle swiata - bardzo przypadla mi do gustu idea samochodu bez dachu :) Kiedy dotarlismy, na glownym placu miejscowi aktorzy-amatorzy odgrywali strzelanine rodem z Dzikiego Zachodu, panowie w skorach, panie w falbaniastych kieckach, no i rzeczywiscie duzo halasu.
Dzisiaj jeszcze troche czasu spedzimy w Grand Teton i jedziemy dalej do Yellowstone.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ja Wam trochę zazdroszczę tej bezkresnej przyrody, chyba coś dzikiego w nas tkwi i czasem domaga się większego kontaktu z naturą? Buziaki - m :)))