poniedziałek, 30 czerwca 2008

wieki cale

10 dni klebi mi sie w glowie i musze sie pilnowac, bo mam ochote powiedziec wszystko na raz, powymieniac i pokrzyczec. Na takie wpisy, gdzie trzeba nadrabiac, Bromba nadaje sie jednak o wiele lepiej, w glowie ma wiekszy porzadek i wszystko po kolei opowiada. Ale aktualnie siedzi na ganku z Jan i Billem, popija kawke i dyskutuje o amerykanskiej gospodarce i Baracku Obamie. Bill i Jan jak zwykle wspaniali, tak jak szesc lat temu (tak, to juz szesc lat) stawiaja nas na nogi. Zaczynamy od kapieli, wielkiego prania, wyrzucania ciuchow i kupowania nowych. Dzisiaj w samolocie z Chicago do Nashville rozpadly sie kompletnie moje ulubione spodnie. Do trzech malych przedarc doszlo czwarte i spodnie nie daly sie juz nosic bez kompletnej kompromitacji, a w Stanach to pewnie mogloby sie skonczyc oskarzeniem o obraze moralnosci. Szczesliwie mialam w bagazu podrecznym druga pare spodni :)
Ale po kolei, mialam sie pilnowac.
Jackowo wyglada lepiej niz ostatnio, stopniowo przejmuja ta okolice Meksykanie, to chyba dobry znak. Ale w okolicznych knajpach wciaz mozna dostac pyszne pierogi ruskie, barszcz z uszkami i golabki. Dzien ogolnie byl bardzo udany - wieczorem wybralismy sie na kolacje i musical zapoznawac sie z amerykanska kultura. Musical (Jersey Boys) calkiem mi przypadl do gustu, choc opinie byly mieszane. Nastepny dzien calkowicie byl poswiecony Lukaszowym uroczystosciom, patrzylismy jak ubrany w toge i wiecie-jaka-czapeczke (nie wiem, jaka jest jej nazwa) odbiera swoj dyplom. Serce rosnie, taki szwagier :) A wieczorem podziwialismy tez mieszkanko Olgity, sliczne, dziewczyny przygotowaly tez pyszne jedzonko, zeby przez chwile jeszcze poczuc smak Meksyku.
22 czerwca polecielismy na Alaske w towarzystwie Mamy i Taty I. Swietnie, przepiekne gory, lodowce, zatoki, Fjordy, mnostwo zwierzat. Udalo nam sie zobaczyc wieloryby, lwy morskie, foki, wydry, nurkujace ptaki, niedzwiedze grizzly, losie, karibu, orly.. Przelecielismy sie cesna nad Parkiem Narodowym Denali, splywalismy z Bromba pontonem po gorskiej rzece (klasa IV w pieciostoniowej skali, calkiem bylo emocjonujaco). To chyba najlepiej bedzie zaprezentowac na zdjeciach. Trasa byla nastepujaca: z Anchorage do Talkeetny i Denali National Park, potem z powrotem na poludnie do Seward (Kenai Fjords) i uroczego miasteczka Homer. Poruszalismy sie pojazdem wielkosci autobusu, ktory byl jednoczesnie naszym domem. Ogromy! Na czas postoju powiekszal sie jeszcze, bo kanapa i lozko wyjezdzaly poza linie pojazdu, tak zeby w srodku bylo wiecej miejsca. W porownaniu z naszym australijskim wickedem byl to prawdziwy palac. Wieczory spedzalismy na rodzinnych pogawedkach, starajac sie uporac z zestawem win skomponowanym przez Tate I. ... z pewnym rozmachem. Sprostalismy w koncu temu zadaniu, ale ostatni dzien byl dosc ciezki ;)
A skoro podroze to widoki, ludzie i jedzenie, to nie moge oprocz przyrody i dobrego towarzystwa nie wspomniec wlasnie o jedzeniu. Alaska jest rajem dla wielbicieli ryb i owocow morza. Prawdziwym rajem. Halibuty i lososie zawsze swiezutkie, smakuja zupelnie inaczej niz w Polsce. Krewetki w niesamowitych ilosciach, a przede wszystkim rozmiarach. Tato szczegolnie zachwycal sie ostrygami i krabami, Mama kalmarami. Mozna naprawde od stolu nie wstawac.
Dobrze, przepraszam, ze tak skrotowo, na pewno jeszcze to uzupelnimy, chcialam dac szybko znac, ze zyjemy i co sie dzieje. Noc w samolocie jednak coraz bardziej daje sie we znaki i chyba musze zregenerowac sily, zwlaszcza ze dzisiaj przed nami jeszcze wieczorne pogaduchy, Jan zaprosila gosci na kolacje.

12 komentarzy:

Anonimowy pisze...

pierwsza!!!

ale fajny wpis... choc ja o raczej anty amerykanskich pogladach, ten wypad na Alaske bardzo mnie zaintrygowal i jako ze na podboj Stanow wybieramy sie za jakis czas, wpisze Alaske na liste "must see".

pozdrowienia z UE,
M&P

Anonimowy pisze...

No to miłego wieczoru, tego dzisiejszego w usa i następnych, naszym Podróżnikom. A na te rybki ślinka mi baaardzo cieknie - dosłownie :)) - eure mutti, aber J.

Anonimowy pisze...

Czyli się udało... :-) Nie przepadliście gdzieś na amen. Przypomniała mi się awionetka, którą latała główna bohaterka "Przystanku Alaska". Nawet nie pamiętak jak miała na imię... Alaska musi mieć rewelacyjny klimacik.
Dobrze znowu móc coś na tym blogu przeczytać.
Mały

Anonimowy pisze...

Taka "wiecie-jaka-czapeczka" to biret jest!
Okrągły z bomblem na sznurku powinien być, bo jak był kanciasty z bomblem bez sznurka to znaczy że Łukasz został biskupem jakimś a nawet kardynałem...;-) W ciemno stawiam że okrągły był bo to jak trafnie zauważasz ....„taki szwagier”....;-)))
MK

Anonimowy pisze...

Czyli jeszcze blog trwa! :)))) Super. Już zwątpiłem. Mam być szczery to zupełnie odruchowo i tak co czas jakiś klikam w link doń i mam przeczucie, że jakoś tak cholernie pusto będzie jak się kiedyś skończy.

"..Taka "wiecie-jaka-czapeczka" to biret jest!.."

Michał. "Biret" czy "bidet".. jaka to różnica ;-) Biret to chyba biskup nosi, a tu chodzi raczej o taką typową anglosaską czapeczkę z takim dużym kwadratowym deklem, co to w zestawie z workopodobną szatą, składa się na kompletne wdzianko typu: "absolwent" :)
...Co do Alaski, to Łukasz ze swych podróży jakiś link do swych fotek nacykanych tam mi kiedyś podrzucił i owszem ślicznie tam jest, a parę "krajobrazików" (jesiennych do tego więc kolorowych na maksa) za tapetę mi czas jakiś w kompie nawet robiło. Na pewno warto ją odwiedzić tylko chmar much i komarów na tych fotkach nie widać :))) ..a ponoć Alaska to ich nieformalna stolica :))))
Naleśnik

Anonimowy pisze...

Pomiędzy biret a bidet to jednak pewna różnica jest...;-)
Ta czapeczka to jest biret - właśnie jak jest okrągła z kwadratowym daszkiem to jest uniwersytecka (tradycyjnie biret to "oznaka doktorska na wyższych uczelniach" - uwierz mi w tym zakresie...-)) a anglosasi skopiowali ją z Europy... jak wszystko, prawie...;-)
a właśnie biskup (i nie tylko) nosi kanciasty biret, z bomblem bezpośrednio na czapce a nie na sznurku!!! Sędziowie tez noszą biret ale jeszcze inne, a kiedys nawet adwokaci nosili..!!!
TO JEST BIRET!!!!!!

Anonimowy pisze...

"..TO JEST BIRET!!!!!!.."

Nie no Michał gdzieżbym śmiał, ja prosty "magyster dźindżinier" ze świeżo upieczonym doktorem polemizować (też taką niedawno nosiłeś?) ...ale no dobra, tak z lekka "monthy pythonowsko" jednak zapytam... jak to jest BIRET ...to kto nosi na głowie ten BIDET? :-)))))))
Naleśnik

Anonimowy pisze...

dobrze ze nie moherowy berecik!!!
gratulacje dla Łukasza !!!!
milo ze Podroznicy sie odezwali...
a maskonura spotkaliscie tam? urocze ptaszysko z niego
skoromnie i cicho czekam na fotki
maja

Anonimowy pisze...

Kolacja Jen...wiele bym za to dała! Tyle świata co Wy nie widziałam, ale akurat ten kawałek z Bilem i Jen należy do całkiem udanych:) Uściskajcie ich, jeśli nie jest za poźno. Co do NASZEGO szwagra to się zgadzam, zuch nad zuchy;)Jeszcze tylko Was brakuje tu na miejscu do kompletu:)

Anonimowy pisze...

Kolacja Jen...wiele bym za to dała! Tyle świata co Wy nie widziałam, ale akurat ten kawałek z Bilem i Jen należy do całkiem udanych:) Uściskajcie ich, jeśli nie jest za poźno. Co do NASZEGO szwagra to się zgadzam, zuch nad zuchy;)Jeszcze tylko Was brakuje tu na miejscu do kompletu:)

sąsiadeczka

Anonimowy pisze...

Bidet na głowie... jak jest fala (np. w wojsku [nie byłem] albo w nawet w szkole [bylem] to bywa tak ze delikwenta "kota" wkladaja glowa do... powiedzmy ze bidetu.. wtedy mozna uznac ze taki ktos nosi na glowie bidet.....!!!;-))))

Anonimowy pisze...

o tym bidecie przed momentwem to ja....
MK