piątek, 13 czerwca 2008

Mexico City

Dotarlismy dzisiaj do Meksyku. Wylatytwalismy z Tuxtli, stolicy stanu Chiapas, do ktorej udalismy sie wczoraj wieczorem by latwiej dotrzec na lotnisko. Niestyty po raz kolejny zostalismy zwiedzeni na manowce przez przewodnik, w ktorym napisano, ze do lotniska jest tylko 8 kilometrow z centrum, wiec bylismy kompletnie zdziwieni, gdy taksowkarze zyczli sobie 20 dolarow za kurs. Ostatecznie okazalo sie, ze stawka byla jak najbardziej uczciwa (udalo nam sie odrobine znegocjowac cene), bo lotnisko oddalone jest od miasta o dobre 25 kilometrow. Sama Tuxtla zupelnie nieiteresujaca, duze nowoczesne miasto. Na rynku otoczonym modernistycznymi budynkami odbywala sie demonstracja, chyba Zapatystow, do tego lokalna skoczna muzyka, takie disco mexico, atmosfera piknikowa i gdyby nie porozstawiane do okola rynku namioty i porozwieszane transparenty mozna by uznac ze mieszkancy biora udzial w lokalnym festynie.
Po przylocie do Meksyku, w hotelu, od razu udajemy sie do baru kibicowac bialo-czerwonym. Komentarz co prawda po hiszpansku, ale wyobrazamy sobie atmosfere stadionu i Michala zdzierajacego gardlo zagrzewajac Polakow do walki, ..." Polska bialo-czerwoni, Polska, bialo-czerwoni, do boju, do boju, do boju, Polska gol" chyba tak to leci. Na boisku niestety nasze orly nie zachwycaly, a ostatnie 3 minuty to juz kompletna porazka. Gdyby nie Boruc, siedlczanin swoja droga, to pewnie zakonczylo by sie jeszcze gorzej. Pamietam jak w podstawowce gralismy w noge "na czworce", a on rzucal sie na asfalcie, broniac nasze strzaly:), myslelismy wtedy wariat, a tu okazuje sie ze byl jedynym godnym tego turnieju zawodnikiem w naszej druzynie, no moze poza swiezo adoptowanym Rogerem. W trakcie meczu na ekranie wyswietlane byly krotkie statystyczne informacje, typu: "Dania ostatnim zespolem, ktory nie zdobyl bramki w mistrzostwach Europy", gdyby nie wspomniany Roger mogloby sie to szybko zmienic, "Polska nie wyszla z grupy w zadnym istotnym turnieju od 1986 roku". Nalesnik ma w zupelnosci racje nasza druzyna to jednak patalachy. W poniedzialek, jak zwykle, mecz o honor, a poznej trzba dopingowac Chorwacje, jak by nie patrzec to nasi bracia Slowianie:)
Wrocmy jeszcze kilka dni wstecz. Zanim dotarlismy do San Cristobal, ogladalismy w towarzystwie wspomnianego Maria ruiny Majow w Palenque. Ruiny rzeczywiscie imponujace. W dodatku ciagle zaskakuja archeologow. W latach 50 poprzedniego stulecia odkryto w Swiatyni Inskrypcji katakumbe najznakomitszego przywodcy tego miasta Pakala, a pod koniec XX wieku w swiatyni obok grobowiec jego zony. Palenque roznilo sie od pozostalych ogladanych dotychczas przez nas ruin swoim polozeniem na wzgorzach i latwym dostepem do wody. Korzystajac z jej zasobow Majowie zbudowali system kanalizacji i toalet, przypominajacych w formie dotychczas sotsowane np. w Indiach systemy tzw. narciarza. Ruiny swiatyn rozrzuocne sa w dzungli wzgluz przecinajacego miasto strumienia.
Wczoraj wybralismy sie na wycieczke do polozonego niedaleko San Christobal kanionu del Sumidero, zapakowano nas na lodke i poplynelismy w dol wartkiej rzeki, po bokach potezne sciany kanionu wznosily sie na kilkaset metrow. Nasz przewodnik co jakis czas kierowal lodke w strone jednego z brzego w i pokazywal nam, a to wygrzewajace sie w sloncu krokodyle, a to male krokodylki ktore wlasnie wykluly sie z jajek i lezaly w gromadzie na kamieniu, czy tez skaczace po galeziach drzew malpy, lub ciekawe formy skalne przypominajace kasztaltem konika morskiego lub choinke. Przez cala podroz towarzyszylo nam cale mnostwo ptakow w tym niesamowite pelikany ktore spadaly jak kamien w wode by nabrac do dzioba ryb.
Po powrocie z kanionu, pojechalismy odwiedzic wspomniana juz wczesniej wioske San Juan de Chamula, ktora opisana jest w przewodniku ze wzgledu na niecodzienne obrzedy religijne. W wiosce trwaja juz przygotowania do obchdow swieta patrona. Na duzym placu przed kosciolem w altance rozgoscila sie orkiestra, ktora przygrywala skoczne kawalki, trzeba przyznac ze nawet moje niespecjalnie wrazliwe uszy bolaly od falszywych tonow pojawiajacych sie znienacka w granej melodii. Na placu wzdluz jedego z okalajacych go murow, rozsiedli sie panowie, ubrani w biale spodnie i koszule, na ktore narzucone mieli biale wlochate kapoty. Rynek przed kosciolem zastawiony straganami, sprzedajacymi najrozniejsze duperele, czesc z nich nastawiona stricte na turystow. Sprzedawczynie ubrane tak jak opisywala to w poprzednim poscie Kasia, w sliskie swiecace bluzeczki i kocowate spodnice. Na rynku mnostwo z lekka i mocno zawianych lokalsow. Pierwsza proba wejscia do kosciola zakonczylo sie niepowodzeniem, brak "autorizado", okazalo sie ze autorizado mozna zakupic w pobliskim biurze turystycznym za jedyne 20 peso, wiec druga proba juz jak najbardziej szczesliwa.
Wnetrze kosciola niesamowite, biale sciany z niewielka iloscia gzymsow pomalowanych w zywe kolory: jasny zielony, pomaranczowy i zolty, sufit czarny, cala podloga wysypana iglami sosnowymi, wzdluz scian rozstawione gabloty z firgurami swietych ubranych w kolorowe, bogato zdobione stroje. Kazda z gablot z bialym podpisem, jaki to swiety, zeby nie bylo pomylki do kogo sie modlic. Przed gablotami rozstawione stoly zastawione zapalonymi zniczami i swiecami. Na podlodze przed gablotami i na srodku kosciola wierni, recytujacy jak w transie wersy modlitwy. Niektorzy, nie potrafiacy wprowadzic sie w stan ekstazy religijnej w wyniku modlitwy, ulatwiali sobie kontakt z uniwersum za pomoca paru kieliszkow tequili zapijanej coca cola. Ogolnie wrazenie niesamowite. Troche przypomina mi to odpusty w Kloczewie, 24 czerwca, z okazji swieta tego samego patrona. Tam tez mozna zobaczyc kolorowe stragany, przygrywa skoczna muzyka i mnostwo mocno swietujacych lokalsow. Tyle ze obrzedy religijne bardziej konserwatywne i trwa to tylko jeden dzien, a tu towarzystwo przygotowuje sie i swietuje juz na kilka tygodni wczesniej, ciekaw jestem jak wyglada apogeum.
W San Juan odwiedzilismy rowniez lokalny cmetarz, uwage zwracaja trzy kolory krzyzy: czarny, niebieski i bialy, stawiane na grobach zmarlych. Czarny dla zmarlych w podeszlym wieku, niebieski dla zmarlych w sile wieku i bialy dla mlodych. Groby poustawiane tak blisko siebie, ze nie da sie przejsc nie depczac po jakims nieboszczyku, zreszta chyba ze wzgledu na oszczednosc miejsca w jednej mogile chowa sie wiecje niz jednego nieboszczyka na co wskazuja poustawiane jeden za drugim krzyze.
Powrot do San Cristobal pokonujemy korzystajac z lokalnego transportu, czyli colectivo. Tym razem mamy luksusowe miejsca obok kierowcy, czyli komfortowo. Droge w przeciwna strone przebylismy w miniej luksusowych warunkach cisnac sie w czworke na siedzeniu przeznaczonym maksymalnie dla 3 osob, przy kazdym zakrecie w prawo czulem na zebrach ramie drobnego facecika, ktory siedzial po mojej prawej, a przy zakrecie w lewo lokiec zonki, chociaz to niekoniecznie musial byc efekt sily odsrodkowej.
Meksyk przywital nas dzisiaj chmurami i deszczem. Jutro ruszamy zwiedzac miasto zbudowane na ruinach cywilizacji Aztekow i czekamy na przyjazd Olgity z siosta.
Zdjec niestety znowu nie bedzie, komputer nie ma napedu DVD i nie wykrywa naszego aparatu.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Juz Jestescie blizej nas niz dalej ...
ale mam nadzieje ze blog'a bedziecie pisac tutaj tez ;-)))0
smutno jakos po meczach naszych chlopakow
majka

Anonimowy pisze...

"..Zdjec niestety znowu nie bedzie, komputer nie ma napedu DVD i nie wykrywa naszego aparatu.."

Gdybyście zamiast "data banku" - tego co to go diabli zresztą wzięli - zabrali z sobą np dziesięć 8Gb kart SD/MMC życie byłoby prostsze, a problemy mniejsze. Karty są ciupkie (20 na 30mm), lekkie i łatwe do upchania gdzie bądź i do dokupienia w każdym markecie na całym świecie. Pełną od fotek czy filmów kartę prosto z aparatu, na pierwszej z brzegu poczcie można zapakować w kopertę i wysłać zwyczajnie do domu. Nawet jak zginie - to tylko jedna. Czystą zaś prosto do aparatu i cykać dalej. Do tego kupić (na Allegro - całe 24zł) czytnik takich kart pod USB (z jedną bateryjką AAA może "robić" za np za odtwarzacz MP3), a bez bateryjki, i tak każdy WINDOWS (nawet zabytkowe) "widzi" go, jako zwykły zewnętrzny dysk - taki pendrive, gotów do odczytu od ręki bez jakichkolwiek sterowników. Dziś, jak dobrze pokombinować, technika aż się prosi by ułatwić człowiekowi życie. Najlepszym dowodem jest to, że piszę ten post na laptopie, połączonym via bluetooth z telefonem obsługującym GPRS i mając szczątkową "sieć" bo siedzę właśnie na środku, małego, trzeszczącego, drewnianego mostku w kompletnej dziczy (N53 17'02.90'' oraz E23 23'15.73'' - dla zainteresowanych gdzie to jest) Jakbyście się znów w podróż dookoła świata ("Afryka-Dzika" wciąż nieodkryta!) wybierali to, zapytajcie Naleśnika o radę, a straty danych będą mniejsze, a blog "łozbrazkowszy" . Ja może na to nie wyglądam, ale bystry facet jestem :-)))) ...i skromny do tego :-))))
Pozdrawiam
Naleśnik

Ps. A co do naszych dzielnych "kopaczy piły" ..wszystko przez to, że Szczęście im ewidentnie sprzyjało (jak w pierwszej połowie Boruc te cuda "pobronił" pozostaje zagadką - ja bałem się nawet na to patrzeć, bo blamaż wydawał mi się nieuchronny), ale w 90 minucie zaczęło się już zbierać z trybun do wyjścia, ...a bez stałej, "boskiej opatrzności" (bądźmy szczerzy) to my na tym Euro2008 z taką ekipą patałachów szukać i tak nie mielibyśmy czego - a tak choć na "sędziego-kalosza" można zgonić :)

kate pisze...

Nalesniku, chyba nie ma powodu do narzekan? Ostatnio troche zdjec bylo. Data bank, ktorego diabli wzieli, tez sie podlaczalo na usb i tez mial byc widoczny jako zewnetrzny dysk.. Maja nawet problemy z czytaniem plyt, ktore jakas super nowinka to nie sa. Po prostu roznie z komuterami bywa:( A szczegolnie jak high tech kafejka przypomina bardziej garaz albo stodole :)

Anonimowy pisze...

ja w imieniu moim i agi wybaczam brak zdjec. czuje sie ostatnio doinformowana co do podrozy i poczynan podroznikow.
olgita :-)

Anonimowy pisze...

Do flaminga, poproszę jeszcze pelikana w komplecie. Ale będzie fajnie:)!
Kraina tequilą płynąca - taż to raj:). Ach wypijcie za mnie z litr, żebym zdrowa była i w ogóle.
Całusy
Pat:)

Anonimowy pisze...

Nie no... toż nie narzekam. Spisujecie się w roli reporterów nadzwyczajnie. Aż się prosi o koleją rundę ;) Mówię raczej "dywersyfikacji ryzyka" i ułatwieniu sobie na przyszłość życia, bo gdzieś tam jednak w głebi duszy żal mi, że 2/3 Waszej "łogromnej" wyprawy jest obecnie zobrazowane na kikudziesięciu raptem fotkach. Oj nagadasz Ty się namachasz rękami wizualizująć mi przy piwku te Wasze pelegrynacje :)
Pozdrófka
Naleśnik