środa, 28 maja 2008

Azja?

Zaczelam bac sie latac. Nie wiem nawet dlaczego. Jakos warkot silnikow i wcisniecie w siedzenie przy starcie juz nie napawaja mnie dziecieca radoscia jak z karuzeli, dopada mnie zamiast tego lekkie przerazenie. Lekki stan niewazkosci przy ladowaniu jest jeszcze gorszy. Policzylam, ze do Warszawy jeszcze trzynascie lotow.
Ale nic. Samolot z Cuzco wystartowal w strone, gdzie gory otwieraly sie na doline i gladko podniosl sie nad szczyty, co odnotowalam z ulga. Bialo, potem coraz jasniej i niebiesko. W dole niesamowicie trojwymiarowy krajobraz gor. Brazowe odcienie, jak z lekcji malarstwa, grzbiety jasniejsze, po bokach w niezliczonych dolinach - juz ciemniej. Jakbysmy lecieli nad gigantyczna wypukla mapa Tatr, taka plastikowa, jak z ksiegarni albo straganu na Krupowkach. Tylko nie bylo plastikowej zieleni dolin, kolorowych kresek szlakow i czerwieni przy najwyzszych szczytach (to juz nie musze dodawac, ze tesknie czasami, coraz czesciej, za znajomymi widokami :)). Po godzinie ladowanie w mleku wiszacym nad Lima. Po godzinie znowu w gore. Chmury oparly sie na coraz wyzszych zboczach, im dalej w glab ladu tym wiecej slonca. Najpierw pomarszczony krajobraz, wiecej czerwieni, rzadkie nitki drog, jeszcze radziej skupiska ludzkie, zielone kwadraciki pol powcinane w zbocza. Czasem blyszcaca na srebrno nitka wody. Teren stopniowo wyrownywal sie, dolecielismy nad brazowo-zolte altiplano z lustrzanymi, niebieskimi plamami jezior. Od calkiem malych po bardzo rozlegle. Mniej tez bialych szczytow, ziemia pod nami zapadala sie, schodzila, coraz blizej poziomu morza, ktory za ta sciana gor wydawal sie juz zupelnie abstrakcyjnym konceptem. Zaczelam czytac. Pod koniec rozdzialu bylismy juz nad Amazonia, nad zielonym, nieskonczonym Pacyfikiem drzew. Rzeki pozawijane jak chinskie weze, wielkie. Stare koryta jak slepe uliczki, porzucone, przemieniajace sie powoli w zielen, pochlaniane przez dzungle. Na lotnisku z klimatyzacji wpadlismy w sam srodek lepkiego, goracego powietrza. Moja glowa probowala szukac analogii, zlapana znienacka powiedzialabym, ze jestem znowu w Azji. Plecak ciezki od cieplych ubran, ktorych nie nosze juz na sobie. Za plotem lotniska maly Bombaj. Ulica pelna ludzi, motorykszy, autobusow bez okien, bez liku motorow, na ulicy fiesta, taksowkarz jedzie pod prad. Pomyslalam, ze ludzie w takich temperaturach sa jak czasteczki powietrza, ogrzani osiagaja wieksze predkosci, obijaja sie od siebie, migotaja. Dzwiek tez chyba sie obudzil, dociera ze wszech stron, glosy, turkot silnikow. Jestem jednak czlowiekiem Polnocy, na mnie temperatura i ta pulsujaca gestosc powietrza dzialaja zupelnie odwrotnie, zapadam w pol sen, jakby moj organizm czekal, az znowu sie ochlodzi i bedzie mogl zaczac ruszac sie, nadrabiajac te brakujace kilka stopni Celsjusza. Wojtek odwrotnie. Przypomniala mi sie tez teoria Arystotelesa (dobrze pamietam?) o zaleznosci miedzy klimatem a spolecznoscia idealnego miasta. Chlod mial zabijac tworczosc, bo ludzie za duzo energii poswiecali sprawom przyziemnym, zapewnieniu sobie ciepla. Z kolei nadmiar goraca rozleniwial. Nie wiem, czy mial racje. Tutaj nie widac bezruchu, tej spalonej od slonca stagnacji. Jest za to iscie azjatycki balagan. Obdrapane domy, ruchome stragany z zarciem, nad ktorymi wisza rozhustane zarowki, zasilane niewiadomo jakim kablem. Ciagly rytm ulicy, warkot silnikow, przeciagly pisk hamulcow.
W lokalnym biurze turystycznym, ktore - co w Ameryce Pd. jest norma - wyposazone jest w obowiazkowa ksiazke rekomendacji, odszukalam wpis Agi i Malego. Pochlebny. Jutro uciekamy z miasta, do dzungli.

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

pierwsza :-)
ja tez sie boje latac.. a kiedys uwielbialam siedziec przy oknie i obserwowac swiat z wysoka. teraz - na sile zasypiam na srodkowym siedzeniu i marze o szybkim ladowaniu. ale ja nie o tym.. bawcie sie dobrze w dzungli, czekam(y) na zdjecia z machu picchu i amazonii.
olgita

Anonimowy pisze...

Ja tam latałem w życiu mało, ale konkretnie. Preferuję chyba samochód. Leciałem kiedyś jako obserwator samolocikiem patrolującym okolicę czy pożaru nie ma. Mała dwuosobowa maszyna służąca na codzień do akrobacji sportowych. Przejęty rolą wychylam się i wychylam, aż mówię do pilota "mistrzu słabo coś widać!" A on na to: "to ja zaraz polepszę tą widoczność" ...i bach samolocik leci do góry nogami - widok od ręki bombowy się zrobił :))) I tak do góry nogami pół lotu się odbyło. Nawet mi się podobało. Potem pilot odwrócił maszynę i mówi do mnie: "te na dole to pedały, a miedzy nogami masz orczyk" - bez skojarzeń tylko proszę :)))) - "..lewy pedał i orczyk w lewo - skręcamy w lewo, a odwrotnie to w prawo. Orczyk w dół to w dół i odwrotnie. Łapiesz?" Jasne -mówię. To polataj sobie po okolicy" ...i rozłożył gazetę :) To sobie polatałem i tylko pospać jak Olgita sobie nie mogłem :)))
Pozdrawiam
Naleśnik

Anonimowy pisze...

wstyd mi bo ja nie latalam jeszcze ;-)
"do gory nogami" to tylko na jakims mlynie na wesolym miasteczku
ale musialam trzymac chrzesniaka i jego siostre. Dzieci darly sie
jak opetane a ja im wtorowalam by zatrzymac to piekielne urzadzenie ...
A Pan dal nam jeszcze "gazu"......buuuuuuuuuuuu
oj, oj ale bylo ...

Anonimowy pisze...

kate!
ale zaczelas watek...

ja - wielka podrozniczka cierpie na samolotofobie i wcale nie taka sobie tylko, ze sie boje... dopadaja mnie prawdziwe ataki paniki: najpierw zmrozone rece przy starcie z warszawy do meksyku (nie przeszlo przez kolejne siedem godzin), potem bylo tylko gorzej - mimo konskiej dawki ziolowych tabltek na uspokojenie, nieprzespana noc i atak hiperwentylacji przy starcie z bruklseli do pekinu, nigdy nie placze, a na lotnisku w szanghaju wylalam morze lez, nie zdolalam wejsc na czubek el Teide na Teneryfie ze wzgledu na problemy zoladkowe spowodowane lotem powrotnym nastepnego dnia... ponadto czerwinieje i bledne co 5 minut na pokladzie, serce wali mi jak mlot, rece mam mokre i zimne dopoki nie stoje pewnie na ziemi i przez to wszytsko wykrecilam sie ostatnio z delegacji do Addis Abeby, Ljubliany i Helsinek... Do Madrytu z Warszawy jechalam 36 godzin autobusem, z Brukseli do Wroclawia co Boze Narodzenie przesiadam sie trzy razy z pociagu do pociagu i naprawde nie wiem jak przezyje czekajace mnie w tym roku cztery loty: Bxl -Zurich -Dehli- Mombaj-Zurich-Bxl ...
Tak wiec zycze tylu startow co i ladowan i szerokich przestworzy :)
M&P

Anonimowy pisze...

piekny i pelen refleksji opis wejscia w brazylie :) ale z drugiej strony szkoda, ze ostatnio tak ubogo od strony obrazkowej;

a moze z lataniem juz tak jest, ze im wiecej, tym bardziej czujemy, ze kiedys moze sie nie udac? nie wiem z czego to wynika, moje wrazenia sa dokladnie takie same - kiedys uwielbialem starty i ladowania, nawet odczuwalem potrzebe ponownego lotu widzac samolot sunacy w przestworzach; teraz wcale za tym nie tesknie, wrecz przeciwnie, odczuwam niepokoj, bo lek to jeszcze za duzo powiedziane;

moze Wam sie poszczesci i spotkacie plemie amazonskie, ktore nie mialo dotychczas kontaktu z cywilizacja - ostatnio to chyba modne - http://news.yahoo.com/s/nm/20080529/sc_nm/brazil_tribe_dc ;))

podrawiam,
art

Anonimowy pisze...

link ponownie:
http://news.yahoo.com/s/nm/20080529/sc_nm/brazil_tribe_dc

Anonimowy pisze...

"..teraz wcale za tym nie tesknie, wrecz przeciwnie, odczuwam niepokoj.."

To chyba kwestia poczucia nieuchronności wszelkich statystyk. Pozornie minimalna na coś szansa, pomnożona przez dużą ilość prób ową "minimalność" stawia pod coraz większym znakiem zapytania (z każdą próbą większym) i nasuwa w końcu oczywiste wnioski, że "kiedyś może się nie udać". Jak mawiał na studiach nasz wykładowca statystyki: "szansa na coś równa jeden do nieskończoności, pomnożona przez nieskończoną ilość prób, równa się jeden czyli pewność". Tfu ..tfu.. na kota urok (bo psy lubię) :)

Naleśnik

Ps ..a opisy faktycznie ładne.. plastyczne.. niebezpiecznie tylko przesuwają się z działu "reportaż", do działu "proza" - Kate zawyża zwyczajnie poziom innym ;)

Anonimowy pisze...

tak, ale zazwyczaj na leku sie konczy, czyli strach ma wielkie oczy i nie taki diabel straszny ...., czy jak tam. zatem wszystko bedzie dobrze i jak juz wrocisz kate do wawy to dopiero zatesknisz nawet za tymi lotami :-)
(przynajmniej ja sobie tak powtarzam :-)
olgita