piątek, 2 maja 2008

Argentyna

Jestesmy o dwa pyszne steki dalej, ach, argentynska wolowina! Nie ma lepszej :) No wiec, Mendoza i San Juan. Nie, wlasciwie to jeszcze po drodze Andy. Zastanawialam sie, czy dostaniemy choroby wysokosciowej na drodze z Vina del Mar (poziom morza) do Mendozy. Pasaje de los Libertadores czyli przelecz w wysokich Andach (to juz masyw Aconcaguy), przez ktora prowadzi droga lezy na wysokosci okolo 3000 n.p.m. Stwierdzilismy jednak, ze zanim na dobre rozbola nas glowy i organizmy zaczna buntowac sie przeciwko zmniejszonym dostawom tlenu, zaczniemy juz zjezdzac w strone Mendozy, a przeciez lekarstwem na chorobe wysokosciowa jest wlasnie kierowanie sie ku nizszym obszarom. Glowy bolaly, ale mielismy racje :) A Andy.. Czulismy sie jak male dzieci, pokazujac sobie nawzajem co chwila kolejny element krajobrazu. Nie wyglada jak w Tartach, nie wyglada jak w Alpach. Wyglada jak na zdjeciach Marcina z Himalajow. Te gory maja zupelnie inna skale, znajduja sie w innym rzedzie okreslen, wymagaja wiecej cyfr, wiecej dni drogi, wiecej zmeczenia na trasie. Dolina jak przejscie gigantow, nie wiem jaka sila wykuta w warstwach skaly, bo na samym dole stosunkowo waska (przynajmniej o tej porze roku i jak na skale otoczenia) wstazka wody. No i po chilijskiej stronie zatrzymaly sie chmury, wiec nad nami glebokie niebieskie niebo, takie, ze jak patrzysz w gore to wydaje ci sie, ze im dalej, tym niebieski jest ciemniejszy, prawie jakby mial dosiegnac granatu kosmosu. I slonce. Ze strefy brazow i okazyjnej zieleni wjechalismy kreta droga w strefe bieli, przeciwlawinowych tuneli i kopcow, a potem juz mocne swiatlo rozdzielilo brazowy na tysiace odcieni, wyciagnelo na wierzch czerwien w jej wielu odmianach. Nieliczne chmury rzucaly na skalne sciany cienie. Piekne, bielusienkie, wyraznie odcinaly sie od nieba. Ojej. Polecamy droge przez Andy na wysokosci Santiago i Mendozy. Ciag dalszy opisu na zdjeciach, jak tylko znowy bedzie lacznosc super rapido :)


Znikam, jutro wczesna pobudka i zmeczeni jestesmy od peregrynacji z plecakami w poszukiwaniu dachu nad glowa (uwaga, w San Juan hostele znikaja w czasie pomiedzy odlozeniem sluchawki po rozmowie z recepcja do czasu dotarcia na miejsce, nawet lokalsi nie mogli go zlokalizowac). W kazdym razie jutro jedziemy do Vallencito. Ciekawe czy mozecie sprawdzic co tam jest?
To na koniec jeszcze ilustracja na temat tego, jak u nas cieplo. Ponizej poranek 1 maja w Mendozie :)

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Kasiu, dałaś taki "popis opisu", że prawie wyobrażam sobie tamtejsze widoki. kolory mogę porównać chyba tylko z moimi kwiatkami. Rododendron wygląda jak mała kremowo/biała kula, tulipany czerwone, żółte, biskupie, po cudne pomarańczowe przechodzące w żółć z odrobiną czerwieni. No i śliczne, znane wszystkim niezapominajki i narcyze z przekręconymi główkami, jakby wyglądały, czy nie nadejdzie Ciocia Zosia? Buziaki od czekającej na zdjęcia mamy T.

Anonimowy pisze...

Kochani, zgadzamy sie w pelni z Mama T, ze Wasz opis Andow jest fantastyczny. A mowia Wam to starzy milosnicy gor i wieloleni zberacze litertury gorskiej. Niecierpliwie czekamy na zdjecia
Calujemy
Ciocia i Wujek

Anonimowy pisze...

Kurcze.... piękne te foty :)
Aż tęsknota wzbiera :)
Pozdrawiam
Naleśnik