poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Juz w Sydney!

Po 11 dniach milczenia wracamy do raportowania wrazen z naszej australijskiej przygody. Cieszy nas ze klub stalych czytelnikow, pomimo braku wiadomosci, pozostaje w gotowosci, ostrzy piora i cwiczy jezyki w zlosliwosciach, by przy pierwszej nadarzajacej sie okazji pozwolic objawic sie inteligencji i dac upust klebiacym sie w glowie myslom. W miedzyczasie minal polmetek naszej podrozy i do powrotu do domu zostalo nam juz tylko 91 dni. Wracajac jednak do okresu milczenia, udalo nam sie w tym czasie szczesliwie przebyc wspanialym wicked carem, z ktorym z bolem serca rozstalismy sie dzis rano, 5000km z 8947 km lacznie przejechanych w ciagu ostatnich 20 dni po drogach i bezdrozach Australii. Wykonalismy to, co zalecaly nam mijane po drodze znaki drogowe.
Z Alice Springs ruszylismy z powrotem na polnoc Stuart Highway, aby w Ti Tree skrecic na wschod i ruszyc w kierunku wybrzeza (jedyna droga z asfaltowa nawierzchnia w srodkowej Australii biegnaca z centurum na wschod). Z kazdym kilometrem przejechanym na wschod krajobraz powoli sie zmienial i roslinnosc pustynna zastepowaly trawy i krzewy sawanny, a nastepnie tereny zalewowe i las deszczowy w okolicach wybrzeza. Pojawily sie rowniez plantacje trzciny cukrowej, ktore zdominowaly krajobraz.
Razem z krajobrazem zmianialo sie tez zachowanie ludzi, a dobitnym znakiem tego, ze wyjechalismy z outbacku i wjezdzamy w zurbanizowana kraine, byl pokazany nam srodkowy palec przez mijanego kierowce w odpowiedzi na nasze typowe dla outbacku przyjazne machniecie reka:) - chyba objaw "wielkomiejskiej" frustracji. Mimo niesprzyjajacych nam tubylcow szczesliwie dotarlismy do Townsville, skad poczatkowo planowalismy wybrac sie na nury na wraku liniowca Yongala. Niestety „Queensland the Sunshine State” rozczarowal nas i trafilismy na kilka z tych 60 dni w roku, kiedy nie ma slonca i mocno wieje (fala na oceanie przy wraku wynosila 2,5 metra i wyjscia z wody byly juz mocno niebezpieczne, wiec zadna nurkowa kompania nie chciala tam wyplywac). Nie ma jednak tego zlego, co by na dobre nie wyszlo i w efekcie odkrywalismy podwody swiat Wielkiej Rafy Koralowej na Kelso Reef (jedyne 98 km od brzegow Australii..). Co prawda rybki i inne morskie zwierzatka troche nas rozczarowaly (daje o sobie znac zepsucie nurami w Indonezji), oczekiwalismy wiekszego urozmaicenia i obfitosci, za to korale niesamowite. Z Townsville ruszylismy na poludnie w kierunku kolejnego parku narodowego Australii wpisanego na liste swiatowego dziedzictwa (World Heritage Site – wybaczcie nieudolne tlumaczenie) - Wyspy Frazer. Australijczycy utrzymuja, ze jest to najwieksze skupisko piasku na swiecie – wieksze nawet niz Sahara. Wyspa ma ok. 120 kilometorow dlugosci z (pln-pld) i ok. 25 km w najszerszym punkcie. Piasek nanoszony byl na nia przez ostatnie 150 mln lat, w kilkunastu etapach, widocznych miejscami (Pinacles, Red Canyon) jako roznokolorowe, ulozone poziomo warstwy piaskowca.
Po wyspie, ktora od 1992 roku jest rezerwatem przyrody poruszac sie mozna wylacznie samochodem z napedem na 4 kola, poniewaz asfaltowych drog tam nie uswiadczysz, a glowna arteria, zwana autostrada to wschodnia plaza, na ktorej obowiazuje ograniczenie do 80km/h.
Ale co tam pisac o drogach, chyba az tak wielu milosnikow off-roadu wsrod czytelnikow nie ma. Widoki niesamowite, pieke biale piaszczyste plaze, lamiace sie z hukiem potezne fale, splywajace ze wzgorz krystalicznie czyste strumienie, bujna rozlinnosc i psy dingo zebrajace o jedzenie:).
Na jednej z plaz lezy wrak liniowca, dumy Australii, ktory kursowal na poczatku XX. wieku pomiedzy Syndey a Wellington, a zakonczyl swoj piekny zywot w dosc marny sposob, a mianowicie zostal sprzedany przez Australijczykow Japonczykom do przerobienia na zyletki. Jednak liniowiec tak bardzo nie chcial opuszczac australijskich wod, ze zerwal sie z holu i zacumowal na wieczny odpoczynek na jednej z plaz Frazer Island (wybor nas wcale nie dziwi).
Do tego dochodza jeziora natrualne spa o wspolczynniku pH rownym pH skory, w ktorych woda jest idealnie czysta, potezne drzewa (swierki i eukaliptusy rosnace do 70 metrow wysokosci) i elementy lasu deszczowego w sercu wyspy.
Zeby nie bylo az tak idealnie, pogoda ciagle raczyla nas chmurami, chlodem i deszczem – nie do konca tak mialo to wygladac w Austaralii, jak ukladalismy plan podrozy. Z Hervey Bay (zaplecza turystycznego Fraser) ruszamy dalej na polnudnie w kierunku podobno przeuroczej Bayron Bay. Pedzimy 700 kilometrow, aby sie okazalo, ze leje tak strasznie, ze nie jestesmy w stanie wysiasc z samochodu. Patrzymy wiec na mape i okazuje sie, ze spotkana przez nas w Wietnamie Australijka mieszka niedaleko (czyli ok 100 km na poludnie) i chetnie spotka sie z nami na kawe/herbate. Port Yamba do ktorego docieramy okazuje sie bardziej urokliwa miejscowoscia niz ultraturystyczne Bayron Bay, a wstepnie umowione spotkanie na herbate zmienia sie w wieczorna kolacje z Marea, jej mezem Bobem i jego bratem bimbrownikiem, ktory raczy nas opowiesciami, podczas konsumpcji pysznej pieczeni baraniej, o tym jak fermentowac i destylowac whiskey, rum, wodke itp. (oraz o tym jak produkowac domowym sposobem, uwaga uwaga Sasiadko - Baileysa!). Kolejnym miejscem na naszej australijskiej trasie bylo wymarzone przez Malego Mongola Hunter Valley, czyli winiarskie zaglebie Nowej Poludniowej Wali, slynace z produkcji winka Semillon. Winnice polozone malowniczo, na lagodnych zboczach wzgorz, poprzecinanych drogami otoczonymi klonami zmieniajacymi powoli kolor lisci na barwy jesieni. Wina pyszne! Wybralismy sie nawet na kurs wiedzy o winie, ktory szczesliwie ukonczylismy otrzymujac potwierdzajacy nasze umiejetnosci certyfikat. Kurs prowadzony byl przez z lekka skacowanego sprzedawce, ktory z pewnoscia wiedzial bardzo duzo o winie i jego testowaniu, i nie byla to bynajmniej wiedza czysto teoretyczna:). Humor i dowcip naszego nauczyciela zdecydowanie sie wyostrzaly w miare prob kolejnych rocznikow i gatunkow win. Maly Mongol takzeopuscil kurs ze zdecydowanie doglebnie wpojona wiedza o winie:).
A teraz aneks obrazkowy od Malego Mongola:

Gory Niebieskie.

Nasz ostatni poranek na wolnosci :) Wokol drzewa, pod nogami ich dlugie cienie i pomaranczowiejaca od slonca ziemia. Pajak czai sie poza konturem zdjecia, a Bromba-kokon spi (jak ponizej).

MM po sesji fotograficznej sama padla ofiara obiektywu. Tu przy kanapkach (z pysznym lokalnym domowym dzemem pomidorowo-passionfruitowym (tu nastapilo zawieszenie HD Malego Mongola i nie pamieta polskiej nazwy)), zastrzyk energii przed gorska wedrowka. Gory Niebieskie to wlasciwie Doly Niebieskie. Miejscowosci i campingi leza ponad dolinami rzek, wiec spacery gorskie maja odwrocony porzadek: najpierw schodzi sie w dol do doliny, a potem wspinaczka z powrotem na gore :)

A to juz na spacerze:

Drzewa na jesien zamiast lisci, zrzucaja kore.

Schodzimy w dol i jeszcze swieci slonce, po drodze do gory zastala nas burza. Przydaly sie jednorazowe peleryny z Fraser Island :)
W dolinie wysoki las niebieskich drzew gumowych :) (tzw. blue gum forest). Bromba postanowil przed powrotem do miasta przyozdobic sie broszka. Broszka to szkielecik stworzonka, ktore jak uprzejmie wjasnili nam napotkani Czesi (zaraz po wzniesiemiu okrzyku "Witamy Sasiadow!"), zrzucilo skorupke i poszlo dalej (jak mniemamy) nago, szukac nowego zycia.

Wodospad Wentworth, ostatni spacer przed wyjazdem w kierunku Sydney.

Jeszcze rzut okiem na gory (to poludniowa czesc Parku Narodowego).
Bromba gotuje ostatni obiad polowy - jak zwykle makaron z sosem, wysmienity. Bromba na zdjeciu jeszcze glodny, chyba widac po minie?
A ponizej juz Sydney, dzisiaj rano. Wstalismy jak dzicy ludzie, czyli wczesnie. Musielismy wicked cara zabrac z pasa, na ktorym zaparkowal, zanim wyruszyly autobusy rozwozic pracusiow z domow do biur. Wicked dzisiaj byl zly i czujac bliskie rozstanie, chlipial i krztusil sie niemal na kazdym skrzyzowaniu, czym niemal zrujnowal plany ostatniej wycieczki (i Brombie napedzil adrenaliny zatrzymujac sie na stromych sydnejskich skrzyzowaniach, a trzeba dodac ze hamulec reczny ma dosc slaby, i oczywiscie na srodeczku). Plany sniadaniowe uratowalo tylko to, ze biuro wickedsowe otwieralo sie dopiero o dziewiatej. Tym sposobem poranna kawa i kanapka nad Pacyfikiem, na sydnejskiej Bondi Beach (dwa w dol).

Po drodze przejazd przez miasto. To handlowa Oxford Street, zdecydowanie mniej wielkomiejska od londynskiej wersji. Zreszta cale Sydney nie jest bardzo wielkomiejskie, przynajmniej nie w sensie amerykanskich miast molochow. Centrum z wysokimi biurowcami nie jest wcale takie duze, a poza nim ciagnie sie w nieskonczonosc pajeczyna ulic z jedno- czy dwupietrowa zabudowa.

No i ostatnie zdjecie wicked cara, juz w towarzystwie rodziny. Nasz wicked car dzisiaj wyrusza z powrotem na polnoc, w siedmiodniowa trase do Brisbane (musielismy sie przeciez dowiedziec o jego przyszlosc!).
Ps. Gratulujemy Edycie i Markowi z okazji przyjscia na swiat Helenki! Buziaki w malenkie czolko od wujka Wojtka i ciotki Kate. A Michalowi i Monice kibicujemy w radosnych oczekiwaniach. Swoja droga po przyjezdzie do Warszawy (i Wroclawia) mamy do odwiedzenia liczna rzesze nowoprzybylych na swiat maluchow. I jedna dame troszke starsza, zeby wszystko jej pokazac w wielkim dziecinnym atlasie swiata!

16 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Nareszcie!!!!!!
A juz chcialam zrobic przyspieszony kurs nauki jazdy, przerobic Poldka na wicked'a i ruszyc za Wami.
A tu prosze - mozna znowu Was poczytac i nawet odjazdowe foty sa.
pozdrawiam
majka

Anonimowy pisze...

No, to mam nadzieje, ze wszyscy "wierni" beda dzisiaj usatysfakcjonowani (ufff), Wczoraj wieczorem Witek w imieniu rodziny spelnil obowiazek powiadomienia "o zyciu naszych turystow" bardzo zwiezle, ale chwala i za to :) A ja bardzo sie ciesze z wszystkich komentarzy, chyba nie mniej niz Kasia i Wojtek. To milego poniedzialku - mama Janyszek (ze specjalnymi pozdrowieniami dla Olgity)

majka pisze...

"Kto raz usłyszał głos Azji, innego słuchał nie będzie" - Rudyard Kipling
;-)))))

Anonimowy pisze...

"..Ale co tam pisać o drogach, chyba aż tak wielu miłośników off-roadu wśród czytelników nie ma.."

Ja ”miłośnikiem” jestem! Czysto zawodowo, a więc przymusowo. Codziennie tyle się w pracy ”naoffroaduję” po leśnych bezdrożach, że naprawdę cenię banalny dla kogo innego asfalt. Poza tym co to za offroad z napędem 4na4? Całe lata ”trenowałem” go mając do dyspozycji jedynie radziecki wynalazek np. Tavria. O bogowie! ..Co to była za ”konstrukcja”... Mój śp pies (rzecz jasna najwspanialszy pod słońcem, więc typu - szarik) jeździł czasem na jej dachu, by się lepiej po okolicy rozejrzeć. Historia na osobnego bloga ;)

".. o tym jak fermentować i destylować whisky, rum, wódkę itp. (oraz o tym jak produkować domowym sposobem (...) Baileysa!).."

Uuuuu.. swojskie klimaty ;) U nas ekspertów z wieloletnią praktyką w takich ”ginących zawodach ” też nie brakuje. Zwłaszcza tu. Nawet muzeum pędzenia bimbru właśnie gdzieś w okolicy powstaje. UE to dotacją stosowną dofinansuje, jako element ”zachowania dziedzictwa narodowego” – i coś w tym jest :)))

"..(tu nastąpiło zawieszenie HD Małego Mongoła i nie pamięta polskiej nazwy).."

Jak się MM coś znów zawiesi (uwaga głównie do Bromby) należy w ów ”HD” dynamicznie przylutować z boku! :))) Jak raz za mało, to z drugiej strony poprawić. Ponoć zawsze pomaga! Dziś jakby mniej jest to przez producentów wszelakiego sprzętu zalecane, ale Dziadek zawsze tak ”reperował” swój telewizor i służył mu wiernie całe lata :) Kowalaska ręka, więc aż obudowa trzszczała. A nowego Babcia mu tak ”reperować” już nie pozawalała i właśnie się ...schrzanił. Ech ta współczesna technika :)

"..Bromba gotuje ostatni obiad polowy - jak zwykle makaron z sosem.."

Minusem kuchenki gazowej jest to, że po pierwsze jest na gaz, po drugie przewrotnie jest wolniejsza od ogniska, a w dodatku ciężko mi się w nią jakoś tak zapatrzeć i zamyślić. No sorry - zero uroku! Wolę więc na łonie przyrody małe ogniska. Zagotowanie 0,5 l wody zajęło mi dziś, razem z wyciąganiem potrzebnych klamotów, całe 5min 20 sek. Chyba ginąca już sztuka. Mój syn ognisko to chyba miotaczem płomieni rozpalać już będzie :)))

Dobrze, że piszecie. Cholerka, ależ to wciąga! Jakbym sam tam z Wami był. Trzymam kciuki, pozdrawiam i obiecuję, ze będę Was pilnie tu śledził ...za co z góry przepraszam! Nałóg silniejszy ode mnie ;)

Naleśnik

Anonimowy pisze...

"..Ale co tam pisać o drogach, chyba aż tak wielu miłośników off-roadu wśród czytelników nie ma.."

Ja ”miłośnikiem” jestem! Czysto zawodowo, a więc przymusowo. Codziennie tyle się w pracy ”naoffroaduję” po leśnych bezdrożach, że naprawdę cenię banalny dla kogo innego asfalt. Poza tym co to za offroad z napędem 4na4? Całe lata ”trenowałem” go mając do dyspozycji jedynie radziecki wynalazek np. Tavria. O bogowie! ..Co to była za ”konstrukcja”... Mój śp pies (rzecz jasna najwspanialszy pod słońcem, więc typu - szarik) jeździł czasem na jej dachu, by się lepiej po okolicy rozejrzeć. Historia na osobnego bloga ;)

".. o tym jak fermentować i destylować whisky, rum, wódkę itp. (oraz o tym jak produkować domowym sposobem (...) Baileysa!).."

Uuuuu.. swojskie klimaty ;) U nas ekspertów z wieloletnią praktyką w takich ”ginących zawodach ” też nie brakuje. Zwłaszcza tu. Nawet muzeum pędzenia bimbru właśnie gdzieś w okolicy powstaje. UE to dotacją stosowną dofinansuje, jako element ”zachowania dziedzictwa narodowego” – i coś w tym jest :)))

"..(tu nastąpiło zawieszenie HD Małego Mongoła i nie pamięta polskiej nazwy).."

Jak się MM coś znów zawiesi (uwaga głównie do Bromby) należy w ów ”HD” dynamicznie przylutować z boku! :))) Jak raz za mało, to z drugiej strony poprawić. Ponoć zawsze pomaga! Dziś jakby mniej jest to przez producentów wszelakiego sprzętu zalecane, ale Dziadek zawsze tak ”reperował” swój telewizor i służył mu wiernie całe lata :) Kowalaska ręka, więc aż obudowa trzszczała. A nowego Babcia mu tak ”reperować” już nie pozawalała i właśnie się ...schrzanił. Ech ta współczesna technika :)

"..Bromba gotuje ostatni obiad polowy - jak zwykle makaron z sosem.."

Minusem kuchenki gazowej jest to, że po pierwsze jest na gaz, po drugie przewrotnie jest wolniejsza od ogniska, a w dodatku ciężko mi się w nią jakoś tak zapatrzeć i zamyślić. No sorry - zero uroku! Wolę więc na łonie przyrody małe ogniska. Zagotowanie 0,5 l wody zajęło mi dziś, razem z wyciąganiem potrzebnych klamotów, całe 5min 20 sek. Chyba ginąca już sztuka. Mój syn ognisko to chyba miotaczem płomieni rozpalać już będzie :)))

Dobrze, że piszecie. Cholerka, ależ to wciąga! Jakbym sam tam z Wami był. Trzymam kciuki, pozdrawiam i obiecuję, ze będę Was pilnie tu śledził ...za co z góry przepraszam! Nałóg silniejszy ode mnie ;)

Naleśnik

Anonimowy pisze...

Zdjęcia Wicked Cara z widocznymi (w pełni) napisami poproszę ;->

Pozdro!

Anonimowy pisze...

Gratulacje dla Edyty i Marka również ode mnie!

Anonimowy pisze...

aaaach, i opisy sa, i zdjecia, i w ogole! muchas gracias!! nawet znalazl sie stereotypowy blond wlosy australijski surfer :-) olgita.

Anonimowy pisze...

Tak, dziękujemy za blond surfera. Następnym razem poprosimy z bliska.
Szkielet robala jest piękny. Po prostu mnie zatkało. Polowanie z obiektywem makro w Australii to musi być cudowna przygoda.
Buziaki
Patrycja:)

majka pisze...

ja tez poprosze o surfer'a

Anonimowy pisze...

Już, już bym uwierzył w te "8947 km po drogach i bezdrożach" ale te bialuśkie skarpetki u MM to bardziej na jakiś kurorcik wskazują....;-)) gdzie byliście??;-))
MK

Ania J. pisze...

"jak produkowac domowym sposobem, uwaga uwaga Sasiadko - Baileysa!"

Czyli prawdą jest, że podróze kształcą:-) Notatki masz, jak mniemam?

Widzę też, że i gotować się uczycie! Czyli kolację powitalną popowrotną robi Bromba?

całuchy od Alka
sąsiadeczka

Anonimowy pisze...

"..Już, już bym uwierzył w te "8947 km po drogach i bezdrożach" ale te bialuśkie skarpetki u MM to bardziej na jakiś kurorcik wskazują.."
Kurcze dokładnie to samo tą fotkę oglądając pomyślałem! Dokładniutko. Że też z nas takie kurcze blade niedowiarki :)

Anonimowy pisze...

Szanowni Blogerzy!
Nasi podroznicy dotarli juz na wyspe Tahiti(Polinezja Francuska).Wylecieli z Sydney 17 a ladowali w Papeete 16 kwietnia. Szczesciarze , ukradli Panu Bogu jeden dzien! Pierwsze ich wrazenie to straszna drozyzna ,pewniej drozej niz w Paryzu. Ogladalem wyspe a wlasciwie dwie polaczone waskim przesmykiem ,z satelity.Zamieszkala jest wokol wybrzeza , w srodku zielone gory pochodzenia wulkanicznego. Ciekaw jestem ile osob na wyspie nosi nazwisko Gauguin. Nie wierze ze tylko malowal miejscowe pieknosci.Moze sie dowiecie w jego muzeum ,jest na poludniu wyspy.
Pozdrawiam Blogerow i caluje
Podroznikow- Tata J.
Nie wiem czy prof. Miodek by mi Blogerow odpuscil.

Anonimowy pisze...

"TataDżej" :))) pełni tu rolę tradycyjnego konspiracyjnego łącznika między Podróżnikami, a Ich "czytaczami" (prof. Miodek dostałby na te słowo szybkiego zawału - lepiej więc, by tu nie zajrzał). Grupa Trzymająca Bloga (GTB) :))) ..proponuje więc, by w okresach posuchy literacko-obrazkowej, (Bromba z MM zwyczajnie się lenią!) sam chwytał za pióro/klawiaturę i wykorzytując swe niewątpliwe "dojścia", zdobyte telefonicznie wieści, trwale zamieniał tu, na nawet zdawkowe "komunikaty blogowe" :) Najgorsze dla bloga jest bowiem, jak leci "czeski film" i nikt nic nie wie. Jak łącznik to łącznik :)
Pozdrawiam
Naleśnik

Anonimowy pisze...

zgadzam sie z moim przedmowca.
olgita.