sobota, 26 kwietnia 2008

Isla de Pascua

Powoli przypominam sobie moj podstawowy hiszpanski, jest niezle, zwykle wesolo (dzisiaj poprosilam o zatankowanie do naszego terenowego autka az dwoch litrow benzyny :) ). Ale nic, usmiech i walczymy dalej - dzielnie zamawiam jedzenie i pytam o droge.












Udalo mi sie zaladowac tylko jedno zdjecie, wiec bedzie dzialalo jak appetizer. Polaczenie jest tak wolne, ze spedze tu reszte naszego pobytu w Chile, starajac sie pokazac wam wiecej zdjec z Wyspy. (a tymczasem Bromba, w mysl zasady chrzescijanskiej zasady "glodnych nakarmic" uzupelnia posta o dodatkowe obrazki z Wyspy Wielkanocnej)













Dzisiaj znowu padalo, a wlasciwie pogoda zmieniala sie, albo padalo, albo tylko wisialy chmury, raz tylko sie rozpogodzilo, ale na krotko. Za to byla nagroda - przepiekna tecza. No i dzisiaj bez przygod samochodowych.. Wojtek wczoraj nie wspominal o tym, ale nasza wspaniala vittara z lokalnej wypozyczalni zastrajkowala, szczesliwie jeszcze w obrebie miasteczka. Przyjechal do nas pan na skuterku, podlaczyl costam do akumulatora (Tato mial takie cos do naszej lady dawno temu, kiedy ludzie jeszcze robili zapasy benzyny) i auto ruszylo.. z powrotem prosto do wypozyczalni. Ale nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo: vittara zamienila sie w grand vittare :) No i mialam okazje pojechac, po raz pierwszy w zyciu, po kaluzach i blotach autkiem z napedem na cztery kola. Genialne, Bromba patrzyl na mnie rozbawiony, jak wykrzykiwalam "iiiiha!" zjezdzajac z kolejnej hopki. Rewelacja. (Ps. Ewa, super masz auto!)








Ale wracam do watku glownego, uwaga cos dzisiaj jestem dygresyjna. Wyspa Wielkanocna to nie tylko ustawione na podestach kamienne postacie z wielkimi glowami, oczami i przykryciami glow (odpowiednio w lokalnym jezyku: ahu, moai, pukao). Glowy te mozna rowniez ogladac wystajace z ziemi do roznej wysokosci, niektore zagrzebuja sie po sam nos i czolo, niektore tylko do szyi, inne preferuja wachac trawe i pokazywac miedzynarodowej publice plaskie kammiennepotylice, sa rowniez takie ktore leza sobie na pleckach i spogladaja na plynace nad nimi ciezkie, olowiane chmur lub lekkie cumulusiki zwiastujace dobra pogode:) Bromba probowal przymierzyc nawet czapeczke (pako)takiego jednego maoi co sie tak rozmazyl patrzeniem w chmury, ze o bozym swiecie zapomnial i zostawil ja na lace, czapapeczka lezala jak ulal, sami spojrzcie i ocencie. Sa tu piekne, powulkaniczne krajobrazy- teren pofalowany, gdzieniegdzie male, wygasle kratery. Kolory sa bardzo zywe, nawet pod gruba warstwa chmur. No i ocean rozbijajacy sie o skaly, wznoszac w gore chmury wodnego pylu. Na lakach mnostwo dzikich koni (sa tez mniej spektakularne dzikie kury ;) - tak pomyslalam, ze wspomne ;)). Dla aktywnych tez jest pole do popisu: wyspe mozna zwiedzac na rowerze albo piechota, jesli ktos ma (odpowiednio) wiecej albo duzo wiecej czasu. Wyspa ma okolo 60 km obwodu, co zabrzmialo znajomo po Moorei, ale szczesliwie ze wzgledu na pogode Wojtek nie upieral sie przy rowerowym zwiedzaniu. Mozna tez nurkowac albo uczyc sie surfingu, bo fale tu wysmienite. Spotkalismy kilka osob, ktore na Wyspie spedzaja tydzien albo nawet dziesiec dni. Dla nas to byloby troche za duzo, ale cztery dni przy dobrej pogodzie spokojnie mozna tu spedzic. Zwlaszcza, jesli sie juz odkryje Ariki o Te Pana, gdzie serwowane sa pyszne empanadas :)

Wczoraj dopadla nas Warszawa - Wojtka bank, mnie samorzad radcowski, wiec zrobilo sie przez chwile nerwowo. Nie jakies powazne klopoty, ale chyba oboje czujemy sie tak daleko i tak "gdzie indziej", ze nagla porcja spraw do zalatwienia zaskoczyla nas zupelnie nieprzygotowanych, wtargnela do naszego swiata skladajacego z obrazow, przelotnych spotkan z ludzmi, kadrow zdjec, lapania autobusu, znajdowania noclegu.

No i zmiana planow. Postanowilismy, w oparciu o relacje podroznikow jadacych z Argentyny i Chile, zrezygnowac z Patagonii. Niektorzy uwazaja, ze tam pieknie rowniez w poludniowa zime i na pewno tak jest, ale czesc szlakow zamknieta, pingwinow juz nie ma (zyja, tylko odplynely gdzie indziej), ciezko z transportem i ta wyprawa kosztowalaby nas bardzo duzo czasu na samo wydostanie sie z powrotem na wysokosc Santiago, a jeszcze mniej niz marznac chcemy sie spieszyc. Zastosowalismy wiec w praktyce dwie dobre rady, ktore mamy do udzielenia, jesli chodzi o podrozowanie: 1. nie zakladaj, ze to twoja ostatnia podroz w zyciu (czyli: nie biegaj jak wsciekly z aparatem, nie zameczaj sie w nocnych autobusach (w kazdym razie nie wiecej niz trzeba :)), zostaw sobie "maksymalizacje" i "efektywnosc" na godziny w biurze), 2. nie porownuj za duzo, czyli: w kazdym miejscu mozna znalezc cos ciekawego, raz przeplacisz - raz zaoszczedzisz itd. To takie niby proste obserwacje, ale czasami ciezej z tym niz sie wydaje. Spotykamy na naszej drodze sporo ludzi i bardzo roznych podroznikow. Sa turysci knajpiani, w tych konkursach kroluja Anglicy i mistrzowie wszechczasow czyli Australijczycy, dla nich kazda czesc swiata wyglada mniej wiecej podobnie i zawsze ma w sobie kilka cech klasycznego irish pubu :). Sa podroznicy maksymalisci, ktorzy biegaja i wszystko porownuja, zadaja nerwowe pytania i wyliczaja, co widzieli, a czego ty jeszcze nie i dlaczego powinienes jechac nie tam, gdzie planujesz, tylko jeszcze i tam, i tam, i tam. No i zawsze placa dolara mniej niz ty, a niech to! No i sa podroznicy co-bedzie-to-bedzie. Do tej kategorii dazymy, choc MM ma w sobie jeszcze nieco maksymalisty, ale dzielnie to zwalczamy! Podrozowanie jest ciekawe, bo wymaga ciaglych reakcji, a w nich widac kazdego jak pod mikroskopem. No i nie zawsze to co widzisz tobie samemu/samej sie podoba. Troche jak w zyciu, ale mniej sie jest zalatanym i wiecej, duzo wiecej, sie zauwaza. Ale by mi Bromba teraz dozlosliwil :) Pewnie cos o domoroslych filozofach albo psychologach :) To koncze. Hasta luego!
Wracjajac jeszcze do widokow ogladanych dnia poprzedniego, na szczycie wulkanu Rano Kau mozna bylo zajrzec w glab krateru jednego z wolkanow ktory ok, 1,5 miliona lat temu przyczynil sie do uformowania wyspy, a teraz wpisuje sie w jej ogolny malowniczy krajobraz. Jednoczesnie na jego poludniowym zboczu, pomiedzy grania krateru, a oceanem w XVIII wieku (jesli dobrze pamietam z tego co pisali w przewodniku) zbudowana zostala wioska sluzaca do kultu czlowieka ptaka.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Jest sobota, rano, siedzę w pracy a Ty mi tu o maksymalizacji na stanowisku pracy - z wakacji piszesz? No to jest szpila w plecy. A mi się chce spać:)!
No ale ok, przeżyję i spróbuję zmaksymalizować.
Trochę mnie nie było wśród blogowych komentatorów, ale już jestem.
Majka przed Tobą widzę wyzwanie życzeniowe dla Naleśnika.
Oj Naleśnik jak Ci Maja napisze, a jak Ci Olgita jeszcze doda parę słów i ja, to Ty się już kuruj:), bo to może być dawka letalna. Ale prosto z serca oczywiście.
Wojtek przepraszam, że z opóźnionym zapłonem, ale chciałam Ci powiedzieć, że przy okazji Twoich minionych imienin, życzę Ci dobrze, ale to chyba wiesz:). Jutro i pojutrze, mimo że imienin już nie będziesz miał, też Ci będę życzyła dobrze więc może dzisiejszy dzień jest równie dobry na życzenia, a przynajmniej nie dużo gorszy.
Buziaki
Patrycja:)

Anonimowy pisze...

"..No i są podrożnicy co-bedzie-to-bedzie. Do tej kategorii dążymy, choc MM ma w sobie jeszcze nieco maksymalisty, ale dzielnie to zwalczamy!.."
Wiesz co MM ..dobre podejście! Tłumacz to uparcie Brombie i cieszcie się tą Podróżą taką jaka jest. Do diabła z "efektywnymi maksymalistami" i tak niedościgłymi mistrzami są tu japońscy turyści :)
Dziś to już trudniejsze, ale "pacholęciem będąc" pojechałem sam w Bieszczady ('86 rok) mając koc i ..14 mielonek. Na dwa tygodnie. Kasy miałem na bilet tam i spowrotem plus dwieście złociszczy luzu. Dwieście peerelowskich dodajmy złotych ..czyli dwa "czerwone ludwiki" :) ..tak na dziś to jakieś całe 5 zł. Wyszła mi z tego tymczasem Przygoda życia :) ..inne włoczęgi po kraju podobnie wspominam. Te zaplanowane i rozpisane tak urocze już nie były. No dobra Kasia, Wojtek.. bawcie sie dobrze, ale ja muszę teraz przekazać wiadomość do naszej uroczej "sekcji żeńskiej" Grupy Trzymającej Bloga. :))) Oto i ona: "Dziewczyny! Kochane jesteście" :)
Pozdrawiam
Naleśnik

Anonimowy pisze...

Jako lacznik donosze,ze nasi podroznicy szczesliwie wyladowali w Santiago (Chile).Dalsze plany podrozy jeszcze nie ustalone,trwaja negocjacje liniami lotniczymi.Byc moze jednak poleca na Ziemie Ognista.Tato J.
Pozdrawiam wszystkich blogerow ze
slonecznej Bratyslawy.Zachecam do jej odwiedzenia.Stare miasto prawie tak piekne jak we Wroclawiu.
Prosze mi wybaczyc lokalny patriotyzm.