sobota, 15 marca 2008

wodny swiat

Dzisiaj bylo naprawde niesamowicie. Zanurzylismy sie z Bromba w podwodnym swiecie przebrani za morskie potwory, z geba przyssawka, w sliskich uniformach i z blonami na stopach... Zanim zdazylam ukleknac na dnie na zaledwie paru metrach glebokosci otoczyla mnie lawica czarnych ryb, wielkosci dobrze utuczonych karpi. Byly tak blisko i bylo ich tak duzo, ze nie moglam zza nich dostrzec Dewi, naszego instruktora, ktory znajdowal sie na wyciagniecie reki. Zamarlam na chwile przestraszona, Dewi wetknal dlon przez rybia sciane i pokazal, ze mam sie nie ruszac i spokojnie oddychac. Niepewnosc trwa moment, a zachwile gapisz sie z dziecieca ciekawoscia, zapominasz o tej lekkiej niepewnosci goscia w zupelnie nowym swiecie.
Potem udawalismy z Bromba, ze konczy nam sie powietrze, ze zabrudzily nam sie maski, wypadl aparat do oddychania lub zdarzyly inne male podwodne katastrofy. A potem nagroda! Nurkowalismy obok i troche w srodku wraku okretu USS Liberty zatoponego przez Japonczykow w czasie II wojny swiatowej. Caly porosniety i dziurawy, ale da sie dobrze odroznic elementy budowy okretu, jest nawet pokretlo sluzy, wygladajace jak mala kierownica. A dookola, nad nami, pod nami i ze wszystkich stron niesamowite, kolorowe podwodne zycie. Udalo sie nawet spotkac rekina! Pokazal mi go na migi nasz instruktor i bylam tak zachwycona, ze zapomnialam sie przestraszyc. Rekin wcale sie nami nie interesowal. Podplynal do zatopionej burty jakies 5 metrow pod nami i udal sie dalej wzdluz wraku. Mlode rekiny generalnie nie sa grozne dla nurkow, wystrzegac sie trzeba raczej takich 3-metrowych. Nasz tyle nie mial :) Oprocz rekina wspaniala, dostojna barakuda, ktora wyglada jak ryba-jamnik, choc usposobienie ma raczej nieprzyjemne, gdyby ktos wyrwal ja z letargu. Na dnie w mule plaszczki. Z gory widac tylko ogonki wystawione i falujace w wodzie jak dlugie i cienkie roslinki. Kiedy plynie sie tuz nad nimi ogonki zapadaja sie w mul, jakby zciagane pod spod za pomoca korbki. Daja sie jednak "namowic" na wyjscie. Najwspanialszy jednak moim zdaniem widok to wielka lawica ryb, kilka metrow nad nami, gesta i ciemna, migajaca w promieniach wdzierajacego sie do wody slonca. Lawica wygladala jak wielki pierscien, skladajacy sie z setek ruchomych elementow.
A za chwile idziemy w odwiedziny do Ani. Ani jest sprzedawczynia owocow i naszym dzisiejszym przewodnikiem po indonezyjskiej kuchni. Bedziemy sie dzisiaj uczyc gotowac! W repertuarze najprostsze lokalne potrawy, czyli nasi goreng (ryz z warzywami, miesem i przyprawami), gado gado (temu najblizej chytba do salatki) i ryba. Ani poznalismy pierwszego dnia w Lovinie i od razu zostala ona naszym owocowym zywicielem. Jest bardzo wesola pulchniutka pania ok. 40, mama trojki chlopakow. Na glowie taszczy wielki kosz owocow, a spod niego, jak spod kapelusza, widac jej biale zeby w ciaglym usmiechu. Przedwczoraj Ani namowila mnie na sprobowanie legendarnego lokalnego owocu o nazwie durjan, ktory miala nastepnego dnia przyniesc specjalnie dla nas, bo jest wprost wysmienity. Jej nadzwyczajna wesolosc przy dobijaniu tego targu wzbudzila moja podejrzliwosc, ale trzeba bylo przeciez sprobowac. No i sie zgodzilismy. Wieczorem Peter, nasz angielski wspoltowarzysz podrozy od kilku dni, oswiecil nas, ze durjan tak smierdzi, ze jego przekrojenie w metrze w Singapurze jest zakazane przez prawo, a te fale smrodu, ktore od czasu do czasu czuje sie w indonezyjskich wioskach, to wlasnie dzielo durjana. Smakuje nie tak jeszcze tragicznie, ale trzeba zatkac nos, bo inaczej nie da rady i nie dosc, ze sie nie zje, to jeszcze straci sie pare wczesniejszych posilkow. Nastepnego dnia przekonalismy sie, ze durjan ma jeszcze dwie wady - jego skora jest gruba i kolczasta jak diabli, a wyglad jego jadalnego (podobno) wnetrza przypomina wysmarowane majonezem kulki, ktore mi sie skojarzyly z wydlubanymi oczami. Je sie tylko cienka, ciagnaca sie warstwe, bo kulka niemal calosci sklada sie z pestki. Jak sie domyslacie, po kilku kulkach reszta durjana powedrowala do lokalnych przelykow. Ani smiala sie jak dziecko, jak juz tylko upewnila sie, ze nie spadnie na nia za ten dowcip grad wyzwisk i pretensji :) Ja z ubawieniem ogladalam, jak kolezanka Ani sprzedaje durjana parze turystow zacheconych (z daleka) widokiem naszego owocowego pikniku :) Kazdy musi poznac durjana. Ale bylo tez cos dla oslody, Ani jak zwykle miala przygotowanego dla nas ananasa i pare nowosci: rambutany, wezowe owoce (mowia tu na nie "snake fruit" ze wzgledu na skorke, ktora wyglada jak skora weza) i mangostiny. Mniam. Dzisiaj bez zdjec, pedzimy z aparatem w gosci!

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

"..Dzisiaj bez zdjec, pedzimy z aparatem w gosci..!"
Bez fotek nawet nie wracajcie! O ślicznotki nawet nie proszę, bo wredna Bromba i tak wyszpera z przekory jakąś "lady z parasolką" ;) Opis Waszych wyczynów bez obrazujacych to fotek, jest jak Polska bez Kaczorów - ..nie to chyba zły przykład.. ;) Jest więc jak balanga bez piwa/kobiet (*niepotrzebne skreślić). Tekst jest wg mnie super (wielu bardziej znanych publicystów może pisać przy talencie Kasi co najwyżej instrucje obsługi wiertaki) :)))
Pozdro
Naleśnik

Anonimowy pisze...

zdjecie z "Mongolii" - motor i rower - niesamowite, wulkany rowniez nie zawiodly! :)

duriana nie mozna wrecz wnosic do hoteli w wielu krajach i jest znanym smierdzielem, chociaz jego smak uznaje sie za wyjatkowy (przez autochtonow niekiedy zwany nawet krolewskim owocem), a suszony jest nawet znosny;
art

Anonimowy pisze...

a ja bym chetnie takiego smierdziela komus podrzucila ;-))))))))))))))))))))))))))
majka

Anonimowy pisze...

no no, ja tu po kilku dniach nieobecnosci zagladam a tu takie sie rzeczy dzieja. tak swoja droga jestem juz w polszy i dzis tu na wsi naszej snieg padal, oj padal. a moze nauczycie tu(tam)bylcow jajka malowac? a taki kolorowy zbuk moze pobilby nawet jakiegos durjana? olgita.

Anonimowy pisze...

..wygląda na to, że nasi Dzielni Podróżnicy przemierzają jakieś "informatyczne" zadupia bez szans na żaden ciupki nawet komentarzyk. Ni widu, ni słychu! ..wracając więc do duriana jako "owocu królewskiego" (którego smaku, ani tym bardziej zapachu poznać okazji niestety jeszcze nie miałem) ..to ja pamiętam jeszcze jak "owocem iście królewskim" były u nas banalne ..pomarańcze :))) Jak wypchany nimi statek z "Bratniej Kuby" wpływał przed świętami do portu w Gdańsku to, aż w Dzienniku (jeden tylko był prościej jakby było)to hucznie ogłaszano, a migawki z rozładunku miały oglądalność dziś porównywalną tylko do ewentualnego koncertu nagiej Dody :))
Naleśnik