środa, 19 marca 2008

Sanur

Czas leci, a my nic. Wiem. Odwiedziny u rodziny Ani byly w kategorii spotkania z ludzmi jednym z wspanialych przezyc. Zreszta pomijajac nawet fakt, ze podrozujemy i chcemy nauczyc sie czegos o miejscach, w ktorych jestesmy, to w ogole w kategoriach spotkan z ludzmi, gdziekolwiek jestes i cokolwiek robisz, bylo wspaniale. Cieplo, serdecznie, rodzinnie. Na koniec wizyty Ani objela nas i powiedziala: "Mummy daddy home, I'm your mama here!". Jako wrazliwy Maly Mongol oczywiscie musialam przetrzec oczy. Na zdjecia i przepisy (!) jeszcze poczekajcie, zreszta przed swietami chyba sie nie przydadza. Juz z Australii postaramy sie dostarczyc wam material na indonezyjskie weekendowe gotowanie :)

Samo gotowanie bylo bardzo przyjemne (tak, ja to mowie!). Ani i Jasmine chyba najpierw myslaly, ze siadziemy przy stole na podworku i poczekamy, az nam wszystko przyniosa. O nie! Ja poszlam z Jasmine do kuchni i przez kolejna godzine zajmowalam sie gorliwym nasladowaniem tego, co ona robi, albo wykonywaniem jej polecen. Smiala sie ze mnie, jak niezdarnie przewracalam ryz w glebokiej patelni, nie bylam w stanie wywrocic jednym zamaszystym ruchem takiej gory ryzu do gory nogami. Wojtek tymczasem siedzial na podworku z Ani i mezem Jasmine i zajmowali sie rozpalaniem ognia, patroszeniem i nabijaniem na kij sporego tunczyka, ktory padl ofiara naszej kolacji. Uczta byla wysmienia, rozgadana, rozesmiana. Na trawienie dostalismy kieliszek araku, potem przytulanie, calowanie i z olbrzymimi brzuchami z powrotem do hotelu pod wdzieczna nazwa Dupa (tak!).

Nastepny dzien znowu pod woda, tym razem przy wyspie Mejangan, na samym polnocno-zachodnim koniuszku Bali. Plaza konczy sie tam naglym uskokiem, dno schodzi daleko w glab niemal pionowa sciana, obrosnieta koralowcem zywiacym cale uniwersum stworzen. Najbardziej podobal nam sie olbrzymi zolw, niespiesznie przegryzajacy koralowca. Nie zwrocil na nas specjalnej uwagi, biorac pod uwage fotograficzne zaciecie nurkujacego z nami Dunczyka, prawdziwy z zolwia stoik. Wiedzial widocznie, ze dlugo Dunczyk nie wytrzyma w jednym miejscu - prad byl taki silny, ze plynelismy z nim prawie nie wysilajac miesni, jak na ruchomym chodniku po dlugim korytarzu lotniska. Znacznie gorzej bylo poruszac sie pod prad, czy nawet utrzymac sie w miejscu. Przy drugim nurkowaniu mialam dodatkowe cwiczenie z sytuacji kryzysowej, tym razem wcale nie udawane. Uslyszalam dzwiek przypominajacy nagle uruchomienie silnika odrzutowca. Nie widzialam, co sie dzieje, nie moglam tez polegac na uszach. (Pod woda znacznie ciezej jest zorientowac sie w sytuacji, kiedy jedynym wrazeniem jest dzwiek. Pod przykrywka widzialnego swiata, wsrod fal i czasteczek, dzwiek pedzi przez wode z taka predkoscia, ze nie da sie powiedziec, gdzie jest zrodlo dzwieku, bo slyszymy naraz w obu uszach.) Pierwsza mysl byla taka, ze wybuchla moja butla z powietrzem. Poniewaz jednak nie urwalo mi glowy ani plecow, uznalam, ze pewnie rozszczelil sie zawor. Pomiar cisnienia nie wskazywal na to, ze zegnam sie zbyt szybko z szansami na przetrwanie, wiec zaczelam sie powoli wynurzac. Caly czas moglam oddychac. Rozejrzalam sie po okolicy. Najlatwiej bylo zlokalizowac nurkujaca z nami Amerykanke, zostawie wam domyslenie sie dlaczego. Albo nie: z wielkiej czarnej plamy stanowiacej jej podwodne wcielenie (widziane z odleglosci ok. 10 metrow) odlaczyla sie wezsza plama, a jasny palec na jej koncu wskazywal w moim kierunku. Nastepnie plama zaczela wiercic sie i dwie wezsze plamy uczepily sie Dewy. Musialam wygladac jak atomowa mrowka, ktora przez przypadek przyczepila sie do silnika nogami do przodu. Znad mojej glowy w kierunku powierzchni pedzil rozszerzajacym sie slup babelkow. Prawdziwe problemy byly jednak przede mna. Dewa uznal, ze jestem niechybnie w stanie paniki i podazam prosta sciezka do szkodliwej dekompresji powietrza w plucach. Podplynal do mnie i poczestowal swoim powietrzem. Oznaczalo to jednak wyrwanie mojej przyssawki, oczywiscie pechowo na wdechu.. Mniam, slona woda. I wtedy naprawde sie zdenerwowalam.Odmowiono mi takze mozliwosci podplyniecia z godnoscia do lodki, z ktorej nurkowalismy. Mimo glosnych protestow zostalam zaciagnieta niemal za kolnierz do burty. Dopiero lekki kuksaniec z lokcia, tak zwany wspomagany przypadek, uswiadomi Dewe, ze jestem w pelni sil fizycznym (nie bardzo wiem, jak moglo to swiadczyc o umyslowych). W kazdym razie szybka wymiana sprzetu byla juz w miare samodzielna i znow pod wode! Ale jak mowia, niesmak pozostal.
Tego dnia po powrocie do Loviny pozegnalismy sie z Ani i Jasmine, dostalismy od Ani owocowa wyprawke na podroz i nastepnego dnia ruszylismy do Ubud. Ubud jest urokliwym miasteczkiem w gorach, z cala masa galerii, rekodzielniczych sklepikow, arenami do tradycyjnych balijskich tancow i polami ryzowymi wypelniajacymi przestrzenie otwierajace sie niespodziewanie tu i owdzie za rzedem domow. Do Petera dolaczyla Farrah, Pakistanko-Hinduska z Londynu. W czworke przystapilismy do leniuchowania. No moze nie bylo tak zle (dobrze?): pojechalismy tez przedwczoraj na wycieczke krajoznawcza trasa balijskich swiatyn (i malp), a dzisiaj znowu pod wode! Bohaterem dnia byla kolczasta ryba, do ktorej nikt rozsadny raczej sie nie zbliza. Marne szanse na przezycie, chyba ze ktos potrafi sie teleportowac i to w dodatku od razu do specjalistycznej kliniki.
A teraz jestesmy w turystycznym Sanur, spotykamy sie tutaj z Hubertem i Justyna, znajomymi z ojczyzny (nareszcie!). Zostaly nam niecale dwa dni na Bali, w Indonezji i w Azji. Jeszcze nie wyjechalismy, a juz mi Azji brakuje. Ale coz - teraz czas na kangury!

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

na glowie mam zolwia a oczy mi sie zamykaja jak czytam o Waszym nurkowaniu - dobrze ze sie juz wynurzylas Kasiu bo zaczelam panikowac...mozesz spytac Twojej Mamy - mam gesia skorke
buziaki
majka

Anonimowy pisze...

Wesołych Świąt życzę!!! w Polsce jak długa i szeroka pada śnieg (proszę o potwierdzenie bo nie uwierzą...) więc może nawet Mikołaj będzie...!;-)
MK

Anonimowy pisze...

No niestety, krokusy były przykryte śniegiem. Byly, bo u nas śnieg teraz nawet pada, ale zaraz się topi. Zatem przesyłam takie trochę mroźne uściski - m

Anonimowy pisze...

"..w Polsce jak długa i szeroka pada śnieg.."
Nieprawda! Żadnego śniegu..* Nawet słońce dziś świeci. Ten pensjonat DUPA (nasi już tam byli?) mnie dziś w Waszym opisie powalił :))) Co jest więc jego "specjalnością"? ;)

* - Podróznikom przypominam (bo przy +30C w cieniu może to być trudne do "zobrazowania graficznego" w głowie), że śnieg, to te białe, zimne, pozlepiane "farfocle" sypiące się z nieba, które już ilości 4cm na gruncie powodują (nie wiedzieć czemu) kompletny paraliż kraju i dramatyczne w mediach komunikaty o ostrożność do krecących "bąki" na ulicach kierowców (na letnich już oponach). Jak w tym starym haśle - "tu nie trzeba Bundeswehry ..nam wystarczy minus cztery" - jak co roku zima znów "zaskoczyła" w kraju nad Wisłą żeby jeszcze w czerwcu ..ale w marcu.. ja dwa lata temu jeszcze 26 kwietnia w lesie miałem śniegu do kolan (służę fotami). Bromba dawaj jakieś "gorące foty z tropików", bo tu nie idzie tej "wiosny" wytrzymać! :)
Naleśnik

Anonimowy pisze...

Znaczy się spaliście w dupie??!! No gratulacje. To jest coś, czym mało kto może się pochwalić.
U nas faktycznie ładna zima tej wiosny. Ale właśnie dlatego nabyłam trawę w rolkach i rozwinę ja na świątecznym stole. Będzie wiosna w domu. Trzeba umieć sobie radzić.
Zatem podzielcie się jajeczkiem. A my Wam życzymy przecudownych chwil w świąteczny czas.
Patrycja:)