czwartek, 6 marca 2008

Singapur, czy Indie..?

Wczoraj wyruszylismy z Hanoi z powrotem do Bangkoku. Tam juz podazylismy znanymi sciezkami, do hostelu, gdzie Bromba ostatnio zmyslnie zarezerwowal pokoj, na uliczne pad thai i na masaz. Trafila mi sie chyba najlepsza masazystka, doskonala. Bromba na materacu obok uginal sie pod ciezarem pana masazysty. Kosci chrupaly mu dosc donosnie, co sprawialo, ze pan masazysta co pewien czas pytajaco na mnie spogladal, jakby chcac sie upewnic, ze nie zrywam sie, aby skoczyc mu do gardla. Poczulam sie wiec w obowiazku zaznaczyc, ze ma do czynienia z droga mi osoba :) Nic sie jednak w postepowaniu pana masazysty nie zmienilo.
Udalo mi sie tez dostac nowa ksiazke do czytania, po kambodzansko-wietnamskim horrorze ksiazkowym. Cala ta historia ze zdobywaniem tu lektur nie jest zbyt przyjemna. Juz chyba o tym wspominalam. Oczekiwalam kontynuacji podrozniczego zwyczaju darmowej wymiany - po prostu zostawiasz przeczytana ksiazke i bierzesz z polki kolejna, ktora zostawil ktos inny. Nic z tych rzeczy - Azja handluje. Nasze zostawione w Bangkoku ksiazki nastepnego dnia rano wyparowaly z polki (w nagla polskojezyczna goraczke czytelnicza watpie) i najpewniej zostaly sprzedane do sklepiku z lekturami dla turystow i wystepuja na wystawie w cenie przewyzszajaca pewnie albo bliskiej cenie nowej ksiazki. Sam handel moze nie jest taki straszny, ale sposob z jakim handlarze obchodza sie tutaj z ksiazkami jest okropny. Oczywiscie marne maja pojecie o towarze, wlasciwie porownuja okladki, grubosc ksiazki, jakby sprzedawali ziemniaki. W Hanoi chcialam wymienic przeczytana Atwood (po angielsku, gruba na 650 stron, lekka, srednio zniszczona, bez pieczatki sklepu, hotelu albo podpisu wlasciciela, nie nosila sladow zalania kawa ani jogurtem, okladka kolorowa z adnotacja o nagrodzie Bookera) na Stasiuka (po polsku, zalany i poplamiony, wygiety, niecale 200 stron i z pieczatkami), ale oferta handlowa mnie zabila. Po 5 minutach wazenia ksiazek w rekach, wertowania, ogladania (brakowalo tylko, zeby panienka zaczela czytac do gory nogami albo wziela je na zab, zeby sprawdzic czy sa z dobrego materialu) uznano, ze musze doplacic jeszcze 7 dolarow, zeby dostac Stasiuka - widac polskie ksiazki w cenie. Wiem, ze nie jest to duzo, ale szlag mnie trafil na cala ta "uczciwa backpackerska wymiane". Ostatecznie Atwood poszla w innym sklepie za Marqueza po niemiecku (innego nie mieli) plus niecale 3 dolary. Inny ksiegarz w Kambodzy sprzedal mi wspomnianego juz Wilde'a w naprawde oplakanym stanie za astronomiczne 4 dolary. Oczywiscie jest alternatywa w postaci zakupu skserowanych ksiazek, jesli ktos chcialby naruszac prawa autorskie (nie polecam) - w Azji podrabiaja wszystko. W kazdym razie w "ksiegarni" w Bangkoku cywilizacja - ksiazki ulozone alfabetycznie wedlug autorow albo tematycznie, zafoliowane z adnotacja, czy nowa czy stara, ceny przyklejone na okladkach. Postanowilam, ze nie zmarnuje tej okazji i nosze juz dwa tomy w plecaku :)
Ale dosc dygresji. Jestesmy w Singapurze, czysciutko tu i cywilizowanie, wszystko po angielsku, piekne metro, przystrzyzone trawniki. Za to drogo jak diabli (przyzwyczailismy sie do innego pulapu cenowego) - za lozko w wieloosobowym pokoju placi sie tu tyle co za pokoj z balkonem i widokiem na plaze na poludniu Tajlandii! Zatrzymalismy sie w dzielnicy "Little India", troche z nostalgii, a troche dlatego, ze tutaj niedaleko znajdowalo sie nasze rozwiazanie ratunkowe - pokoj nad hinduskim sklepem, ktory na czarna godzine polecil nam spotkany w pociagu zyczliwy Sikh, ktory wyratowal nas w Indiach od mandatu (a scislej od jednego mandatu z dwoch, ktore na nas nalozono :)). Ostatecznie znalazlo sie miejsce w hostelu, ale koniec z wlasnym pokojem, o lazience nie wspominajac. Wcale nie marudze. Dzisiaj leniwie powloczymy sie pewnie po okolicy, jutro pewnie China Town i nowy Singapur, lsniacy, markowy, z plaza i promenada :) Mnie kusi, zeby isc do kina, po oskarowych rekomendacjach Olgi :)

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

A ja muszę Was zasmucić, że nasz wspaniały Gustaw Holoubek odszedł dzisiaj do wieczności, czym na pewno zasmucił miliony, nie wyłączając mnie. Dobrze chociaż, że istnieją nagrania. A poza tym, to się do Was uśmiecham (i do świata)- m :)

Anonimowy pisze...

..mogę tak a'propos?
siedziałem ostatnio u fryzjerki.. salon pusty, muzyczka brzęczy, ja wyluzowany, "sierść" już ścięta i wala się w postaci scinek na pododze. Trwa jeszcze jakieś końcowe "modzenie" nad włosami (słabo się w tym jak każdy facet orientuję)... i nagle pani fryzjerka (4/10 - w skali młodzieżowej) pyta mnie ni z gruchy ni z piertuchy: "to może nałożę jeszcze na koniec GUMĘ?" ..zdębiałem.. :) dobrze, że tak z mety nie zwiałem stamtąd z tym fartuchem na szyi, bo jak się szybko okazało, owszem GUMĘ nakłada się dłońmi, tyle tylko, że owa GUMA, to taki jakby żel do włosów ..tylko elastyczny. Człowiek się uczy całe życie :))) ...a do Waszej wyprawy wracając.. Kasia jak chcesz coś Stasiuka (czy coś innego tak po poduchy) to zamiast użerać się z azjatami, daj mi tylko jakiś namiar na Poste Restnte na Waszej trasie, to Ci wyślę co zechcesz.Stasiuka mam akurat wszystko. Oprócz oklepanego - choć ewidentnie najlepszego w dorobku - "Jadąc do Babadag", jak chcesz się pośmiać do łez polecam też "Autobiografia - czyli jak zostałem pisarzem" :))) Pozdrawiam
Naleśnik

Anonimowy pisze...

widze, ze bromba stroni ostatnio od piora. moze by tak krotka notke? olgita.

Anonimowy pisze...

Tak tak chcemy zeby Bromba cos napisal...!!! Oczywiscie teksty Malego Mongola nam (przepraszam ze pisze w l.mnogiej ale najwyrazniej poczulem jakas wirtualna wspolnote czytelniko-komentatorow... moze to efekt dopiero co skosztowanego wina domowej roboty..;-)calkowicie wystarczaja, bo są super, hiper, mega i w domaganiu sie tekstu Bromby chodzi o to zeby wywiazywal sie z podjetych zobowiazań...!!;-) Nie wazne co, bo jak wskazano, merytorycznie i tak polegamy na tekstach MM ale domagamy sie zeby przez pol godziny siedzial i do nas pisal..;-)) Zawod reportera z podrozy dookola swiata zobowiazuje!!!
MK

Anna pisze...

Moi Drodzy Podroznicy.
Uprzejmie donosze, ze:
- Jan Franciszek urodzil sie 27 lutego o godz. 14:16, zas
-Jana, Marianna i Franciszek 29 lutego. Dziewczynki sa jeszcze w inkubatorach, ale z dnia na dzien jest coraz lepiej.

Szczesliwi rodzice pozdrawiaja :-)

Anna pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.