poniedziałek, 10 marca 2008

Na Jawie

Jawa kojarze z geografii w szkole podstawowej. Nauczycielka miala nazwisko na R, a w klasie znajdowalo sie zamkniete w klatce-gablocie popiersie Marii Skolodowskiej-Curie i stary banknot (chyba 20 tys.?), na ktorym byla przedstawiona. Pamietam wulkany i trzesienia ziemi. I ze jest na poludniu, a poludnie jest tam gdzie pokazuje strzalka w dol na skrzyzowaniu kierunkow, a nie tam, gdzie zaznaczylam to na kartkowce (wybralam strzalke w gore, bo na srodowisku uczyli, ze kierunki sa jak przystanki na codziennej drodze slonca). Pani mi wtedy powiedziala, ze czasy trzech klas dla malych dzieci sie skonczyly i teraz polnoc jest na gorze, a nie na dole. Czyli wulkany, trzesienia ziemi i koniec dziecinstwa.
Jest pieknie. Fale sa wysokie i glosno sie lamia. Odwaracaszz glowe, zeby wyjrzec na druga strone autobusu, a tam zielen palm i pol ryzowych rozlozonych na szerokich tarasach, gdzie niegdzie wystaje znana z Wietnamu czapka-stozek, a w tle majestatyczne wulkany, czasami wyrazne, czasami przykryte chmurami. Tak wyglada zachod Bali powyzej Denpasar, atk wyglada Jawa. Jest tu wszystko. Sa tez dzieci, nie tylko dorosli, ale nie wiem, czy sa naprawde dziecmi czy tylko tak wygladaja - nie pytalam jeszcze, czy wiedza, ze sa na Jawie, a Jawa jest na poludniu, czyli na dole.
Ludzie sa bardzo mili. Interesuja sie nami, chca rozmawiac i udzielaja pomocy, bezinteresownie. W autobusie pasazerowie budzili nas, zebysmy czasem nie przegapili kolacji (kolacja w cenie biletu!), na promie asystowali przy zakupie kawy, bardziej z ciekawosci i checi okazania pomocy niz z koniecznosci (nie bylo bowiem wyboru miedzy latte i macchiato ;)). Dzisiaj rano kierowca autobusu wysadzil nas w Yogyakarcie (zwanej tutaj "Dzogdza") na miejskiej petli autobusowej zamiast na dworcu, zebysmy sie nie nadzwigali plecakow. Chwile pozniej zjawil sie inny czlowiek i wskazal nam wlasciwy autobus miejski, w ktorym opieke nad nami roztoczyli kierowca i nieodlaczny kasjero-naganiacz. Takie uprzejmosci sa nieocenione o 6 rano, po 16 godzinach krecenia sie w fotelu w poszukiwaniu utraconego snu i chronienia sie przed mrozaca (szczesliwie takze zapachy) klimatyzacja. Myslisz wtedy o dwoch rzeczach (w tym klimacie): prysznic i pozioma powierzchnia do spania. W chlodniejszych klimatach myslisz tylko o poziomej powierzchni :)
Tak sobie dzisiaj myslalam o tym budzetowym podrozowaniu...
(nasz apartament w Jogjy)
(i lazienka::)
...i codziennym droczeniu sie o ceny. Nie musimy przeciez, od czasow studenckich dzieli nas kilka lat pensji. (Notabene pierwsza niestudencka pensje z Linklatersa wydalam w calosci na bilet lotniczy do Ameryki Pd. Teraz dolar tanszy, a i ostatnia pensja byla juz wyzsza ;)) To bardziej filozofia podrozowania. Jasne, ze zabytki wygladaja tak samo niezaleznie od tego, czy doczlapiesz sie do nich w trzy godziny w zatloczonym autobusie, czy podwiezie cie elegancki samochod z kilmatyzacja i skorzanymi siedzeniami. I plaza tez jest fajna, i europejska kawa tez, i nawet hamburger. (Musze od razu powiedziec, ze czasem ulegamy tym pokusom szybkosci i wygody, albo malym tlustym tesknotom.) Ale mimo wszystko najwiecej, najlepsze jest w tym trudzie organizowania, wiec warto czasami sie na niego zdobyc. Choc przyznaje, ze droczenie sie non stop przez 6,5 miesiaca byloby nie do zniesienia. W swiecie wycieczki czuje sie jakbym ciagle byla za szyba. Nie martwie sie, jak dojade, ani jak wroce. Nie szukam wsrod budek na kolkach, czegos co przypomina mi z ksztaltu, zapachu, koloru cos znanego, zeby nie obrazac pani-garkuchni zostawieniem pelnego talerza. Nie musze o nic pytac, wiec nie dowiem sie nigdy, ze nie wolno zadawac pytan na tak/nie, jesli chcesz naprawde dowiedziec sie, ktoredy masz isc. Szczegolnie w Indiach :) Pani od dziwnych owocow nie nabierze mnie na sprobowanie kompletnie kwasnej sliwki, zeby za chwile wybuchnac salwa smiechu, kiedy pluje jak najdalej przed siebie. Ani nie pokaze na migi, tak jak dzisiaj, ze wazna jest u babki pupa, kiedy w odpowiedzi na jej oferte ciasteczka czekoladowego z orzechami nadelam z usmiechem policzki i wyrysowalam w powietrzu wielki brzuch (zeby bylo jasne ciasteczko kupilam i zjadlam :)) Pewne rzeczy sa cudownie uniwersalne. Ani nie zlapiesz sie z panem na promie obiektyw w obiektyw, kiedy ty potajemnie robisz mu zdjecie, a on jak gdyby nigdy nic fotografuje wlasnie sciane promu, przy ktorej stoisz.
(Oto i wspomniany prom - handel trwal na nim w najlepsze nawet o 1 w nocy)
(nawijania makaronu na uszy na promie ciag dalszy)
To jest wlasnie najlepsze w podrozowaniu nie przez szybke busu, ktory staje pod twoim hotelem, w obserwowaniu nie zza wycieczki. Chociaz nie zawsze jest rozowo. Ja jestem nerwus i brakuje mi cierpliwosci, wiec czasami radosny pan, ktory wzial pieniadze i nigdzie sie nie spieszy, doprowadza mnie do pasji. Bromba siedzi na krawezniku i czyta gazete, a ja nie wiem, ktorego mam najpierw walnac w leb ze wscieklosci: radosnego uslugodawce czy radosnego meza. Tak tez bywa. A czasami denerwuje sie Bromba, bo chce juz spac, a ciagle nie wiemy, gdzie jestesmy, i gdzie dalej, bo nie przeczytalismy, bo przeciez zawsze sie cos znajdzie, abo ktos sie znajdzie, kto powie, gdzie znalezc to cos. I zawsze sie znajduje. Ale i tak czasami sie denerwujemy. I jeszcze jak jestesmy glodni i nie mozemy znalezc ani pol pani-garkuchni, albo juz musimy biec, bo sie zagapilismy z czyms innym, a autobus nie poczeka. Albo jak kazdy ma racje, tylko ze one sie wzajemnie wykluczaja. To tez uniwersalne :)
A mialo byc o Indonezji. Bardzo nam sie podoba. Jest tu latwiej. Ludzie sa pomocni, nie ma tego napiecia i gniewu, targowanie sie jest czasami jak zabawa dla dzieci. Dzisiaj zwiedzalismy Borobudur i Prambanan - poniewaz to ikony turystyczne Indonezji, sa tez wielkimi targowiskami dla turystow.
Poniewaz jest poza sezonem i dodatkowo wszedzie popoludniowo mokro (jest pora deszczowa), przewaga liczebna handlarzy nad turystami przy Prambanan byla ogromna. Wysiadamy na parkingu, a chor wola "Madam, water, cold water, sir, coconut juice, cola". Bromba jak to ma w zwyczaju odpowiada tym samym spiewnym, rytmicznym tonem: "okej, lady, how much cola, very expensive, six thousand? no give me five thousand". I tak kazdy swoja litanie, usmiechajac sie od ucha do ucha. W pewnym momencie pani juz trzyma puszke z jednej strony, Bromba z drugiej strony, i tak sobie prawia-spiewaja w targowym jezyku, potrzasajac nierozsadnie cola. Kiwajac sie i szczerbacie usmiechajac od ucha do ucha, pani staruszka powtarza Wojtkowa cene: "five, nooooooooooooo, sir, five?". Nagle sugestywnie rysuje palcem po gardle ciecie (tez od ucha do ucha) i angielsko-niemiecka mieszanka dodaje: "five make bankrott!!!"
Do tego przeciez nie moglismy dopuscic.
Nie napisze Wam o Borobudur (wielka, wielopoziomowa i bogato rzezbiona stupa, w najwiekszym skrocie)
(Bromba za to uzupelni pare zdjec:))
(kilka z 72 stup usutuowanych na 3 najwyzszych kondygnacjach swiatyni)
(stupy okazuja sie klatkami dla buddy - pewnie mieli dobe intencje i chcieli ochronic go przed sloncem, ale to bylo moje pierwsze skojarzenie)
(chlopakom zostalo pare zbednych czesci, ktorych niepotrafili ulozyc w tym wielkim puzzlu, jak robili rekonstrukcje)
(a tych trzech buddow czekalo sobie w cieniu na remont ich domkow:))
i Prambanan (ponizej efekty trzesienia ziemii)
(i glowna swiatynia w pelnej okazalosci)
(w najwiekszym uproszczeniu mini Angkor, tylko ze zanim nawrocili sie na buddyzm). Sa warte zobaczenia, a Borobudur szczegolnie jest jak nic innego, niepowtarzalny. Ale coraz mniej moge pisac o zabytkach, wiec bede teraz gledzila o drobiazgach, dopoki mi nie przejdzie, zostawiajac Brombie szczegoly historyczno-architektoniczne. Chyba ze on tez juz nie da rady. Dzisiaj rozmawialismy, jak nasze postrzeganie sie zmienia. Przyzwyczailismy sie do patrzenia, coraz wiecej znamy, rozpoznajemy, umieszczamy w kontekscie. Rzadziej sie dziwimy, zatrzymujemy, zeby fotografowac. Odpuszczamy sobie palace i siedzimy z gazetami na ulicy. Jak dobrze.
A jutro wulkan.
Nie, pojutrze. Jutro w drodze. A przed wyjazdem indonezyjskie sniadanie i "Jakarta Times". A z ulicy dobiega: "emancipate yourselves from mental frameworks..", licealny marley (pamietacie redemption songs?). swiat jest malutki.
P.S. Zdjecia i komentarze w nawiasach dodane przez Brombe, wybaczcie jezeli nie dokonca komponuja sie z tekstem

16 komentarzy:

Anonimowy pisze...

W Borobudur podobno jeden z pomników Buddy w pozie medytacyjnej jest uważany za szczęsliwy. Jeśli kobieta dotknie pięty Buddy a mężczyzna jego palca, będzie im towarzyszyć szczęście. - mam nadzieję, że obrządku dopełniliście? Buziaki ze słonecznego (i pięknego jak zawsze) Wrocławia - mama

Anonimowy pisze...

"..a z ulicy dobiega: "emancipate yourselves from mental frameworks..", licealny marley (pamietacie redemption songs?).."
Pamiętacie! On tam tak dokładnie śpiewa " from mental slavery" - tak dla porządku uściślam, bo mam na punkcie Marley'a małego bzika. Ważne jest jednak to, że jak mi ktoś kiedyś powiedział, nie da się w nikogo rzuciś kamieniem słuchając Boba M. Czysta łagodność :) ..w sam raz w klimacie tropikalnego raju. Bawcie się więc dobrze. Jak wynika z Waszych opisów Indonezja jest chyba najmilszym krajem na trasie Wyprawy? Pozdrowienia :)
Naleśnik

Anonimowy pisze...

Kasienko i Wojtku!!!!
a ja wracam do Was po dlugiej rozlace
buziaki
majka

Anonimowy pisze...

dzis, po dluzszym nieczytaniu blog-a zauwazylem, ze zaczal on przybierac raczej forme literackiego opisu przezyc wewnetrznych bohaterow niz omowienia ogladanych przez nich miejsc; dynamika postaci bohaterow bloga na przykladzie Kasi i Wojtka - temat na rozprawke ;)) powaznie - ten styl opisywania, pelen refleksji niesamowicie oddaje charakter miejsca, ktore zwiedzacie, to juz nie jest impresja, ale ekspresja wywolana otoczeniem - ok, teraz przesadzilem ;) ale podoba mi sie bardzo;
prosze opublikujcie kilka zdjec wulkanow (one zawsze dobrze wychodza na zdjeciach), o ile bedziecie mieli ochote je zrobic - co nie jest pewne zwazajac na melancholijny nastroj zawarty w postach ;)

pozdro,
art

Anonimowy pisze...

tak, prosimy o kilka zdjec wulkanow - zebysmy tez mogli sie wyzwolic z mentalnej niewoli. olgita.

Anonimowy pisze...

Kasia i zdjęcie jakiegoś przystojnego mulata albo innego przystojnego tubylca. Może być na tle wulkanu:):)
Pat:)

Anonimowy pisze...

No fakt ..nasi Podróżnicy przechodzą szybką ewolucję :) Pierwsze wpisy przypominały streszczenie przewodnika. "Pałace i atrakcje turystyczne" stały tam zwykle już sto lat temu ...to i następne sto śmiało na Was poczekają :) Wrócicie tam by je "odfajkować" kiedy zechcecie. Ludzie i "klimaty" kraju to zaś rzecz bardziej unikalna i ulotna. To przy każdej wizycie będzie chyba inne. Zwykle też od tych "pałaców" ciekawsze. A skoro "..nie da się być wszędzie, wystarczy być tam gdzie po drodze.." cytując jednego zapomnianego dziś poetę. Przyłączam się do próśb i oprócz tych fotek wulkanów i "przystojnych tubylców" jako przedstawiciel tej męskiej częsci publiki, poproszę też nieśmiało o jakieś ładne plaże (jako pretekst)...i może ładne na nich ...plażowiczki :))))
Naleśnik

Anonimowy pisze...

Ja już tu kiedyś pisałem, że chyba nie po to pojechaliście dookoła śiwata żeby spieszyć się z zaliczaniem pałaców i ruin!!!

Przyłączam się do apelu Naleśnika o "co ciekawsze" przedstawicielki ludności autochtonicznej w wersji mpg.!;-) Z tym, że mogą być bez żadnego wulkanu ani plaży...;-))
MK

Anonimowy pisze...

Chwileczkę,
chciałam tylko podkreślić, że moja prośba o ustrzelonego w pamięci aparatu przystojniaka była pierwsza i w związku z tym powinna zostać rozpatrzona wcześniej niż zamówienia chłopaków.
Patrycja:)

Anonimowy pisze...

nie no pierwszy ma byc wulkan! :-))
olgita.

kate pisze...

Kochani,komentarz odautorski: zdjecia beda wieczorem, bo teraz idziemy gadac z miejscowa ludnoscia. palace przeciez odpuszczamy, wiec o co chodzi. no i slavery, oczywiscie, nie zdazylam zrobic autopoprawki, bo pod bromo netu niet. nie ma tu ladnych tubylcow, obawiam sie, tacy malorosli i dosc nachalni. sa sliczni holendrzy i australijczycy, moze byc? ;)

Anonimowy pisze...

To ja poproszę Australijczyka:):):), albo dwóch
Patrycja:)
P.S.
Ale najpierw wulkan dla Olgity - saute, znaczy bez dodatków. Olga no chyba że chcesz:) z...

Anonimowy pisze...

"..nie zdazylam zrobic autopoprawki, bo pod bromo netu niet.."
A nie, nie. Jasne że TAM "netu niet" ;) Jak jesteś akurat POD BROMBĄ to absolutnie nie kłopocz się takimi pierdołami jak jakieś tam autopoprawki. To wszak i (co prawda lekka "rozciągnięty" ale jednak) Wasz miesiąc miodowy :)))) Jak już foty autralijczyka.. to i australijki twardo poproszę. Pierniczyć pozory! ..może być i bez wulkanów i plaży :)
Naleśnik

Anonimowy pisze...

no dobra, to moze ja sobie tez daruje ten wulkan i poprosze o jakiegos australijskiego miesniaka opalonego..:-)) yyhhmm, tzn. jego zdjecie :-))olgita.

Anonimowy pisze...

Olga,
oczywiście, że najpierw zdjęcie, nie ma co ryzykować. A potem, to się zobaczy. Chyba że nie wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia:).
Patrycja:)

Anonimowy pisze...

hej, hej, swietny tekst,
taki, ze przez chwilke dolaczylam na jawe do was:)
buziaki z deszczowej wawy nie jawy;),
moze zjawy....
na rymy mi sie zebralo
kura