piątek, 8 lutego 2008

Szlakiem Akha

Zaczelo sie od granicy tajsko - laotanskiej, czyli przeprawy przez mekong, granica w tym miejscu to sprawa bardzo umowna, bo baraki z jednej i z drugiej strony nie wskazywaly na zbyt mocno zinstytucjonalizowana panstwowosc, lodka ktora przeprawialismy sie przez rzeke tez raczej mocno prywatna, cikawe po kotrej stronie byla zarejestrowana:) Pozniej byla droga skaldajaca sie w calosci z zakretow, zjazdow, podjazdow i ewentualnie dziur, chociaz jej stan byl zadziwiajaco dobry. Niestety ten rolercoster sopwodowal u jednego z lokalnych wspoltowarzyszy podrozy chorobe lokomocyjna co dodatkowo wydluzylo nasza podroz o przymusowe przystanki. Po drodze Maly Mongol zobaczyl chodzace luzem, tak jak w Indiach, krowy i odrazu zapalal goraca miloscia do Laosu. Z busa wyskoczylismy zgodnie z planem, ale tez w trosce o tresc naszych zoladkow w Vieng Phoukha.
MM: Ja chcialam od razu pisac o naszym trekkingu szlakiem Akha, a tu Bromba wszystko ze szczegolami. Niech bedzie i tak, choc widze, ze laskawie paru szczegolow z minibusa oszczedzil :) Ale ad rem: Vieng Phoukha bardzo nam sie spodobala, lezy jeszcze poza glownym turystycznym szlakiem, wiec jest ciagle jeszcze czarujaca, autentyczna laotanska wioska, z malym zadaszonym placem handlowym w srodku. Za nim jeszcze slonce na dobre rozswietli dzien (w Vieng Phoukha nastepuje to dopiero okolo 10-11, kiedy powietrze ogrzeje sie na tyle, ze zalegajace po nocy w dolinach chmury sie rozejda - Bromba ma na to jakies wytlumaczenie o czasteczkach i absorbcji powietrza, ale wam daruje, wystarczy, ze ja wysluchalam..), na rynku juz tloczno, sa grilowane szczury na patykach, nieznane nam owoce lasu (ku rozbawieniu sprzedawczyn sprobowalam jeden taki owoc, kwasny jak diabli!), smazone banany i slodkie ziemniaki.
Ale najlepszy byl trekking! Oprocz chodzenia po gorkach, najbardziej przypominajacych nam Bieszczady, sa niezapomniane spotkania z plemionami Lahu, Khamu, Mong i Akha, ktore zamieszkuja wioski, do ktorych prowadzili nas waskimi sciezkami nasi dwaj przewodnicy. To moze znowu pismem obrazkowym?


Dla milosnikow kulinariow: jedzenie przygotowywane przez naszych laotanskich przewodnikow, chociaz bardzo proste, po znacznym wysilku smakowalo wybornie. Skaldalo sie glownie z ryzu, makaronu, bananow, jajek, lokalnej zieleniny, ale rowniez bambusa, lodyg bananowca, domowego chili i innych przysmakow, na deser serwowano nam slodki ryz (pyszne), czyli ryz pomieszany z mleczkiem kokosowym, wiorkami kokosowymi i innymi dodatkami. Wszystko serwowan na ziemi na lisciach bambusowca.

Sam treking to niesamowite widoki, gilniaste sciezki, kapiele i przeprawy przez strumienie, szalenie bujna roslinnosc, lasy bambusowe, palace slonce i hektolitry potu. Ogolnie rzecz biorac fnatastycznie:)





A przy okazji gratulacje swiezo upieczonych rodzicow:) mamy nadzieje ze mama i malenstwo czuja sie dobrze

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

jak dla mnie najladniejsze zdjecia z dotychczas przez Was publikowanych;
art

Anonimowy pisze...

Jedzonko, aż slinka cieknie...tylko
ten szczur z grilla jakos do mnie nie przemawia :)
Plus zdjęcia wodospadu, budzącej się ze snu wioski, rozmarzyłam się...
PS.Dziekuje za życzonka, dotarły z małą pomocą Gołego :)
(moja skrzynka na tlenie nie istnieje)
Marta

Anonimowy pisze...

Brawo! Foty super :) te "wiekopomne zabytki" były tam sto lat temu ..i pewnie za kolejne sto lat też tam bedą. Kto zechce sam sobie naocznie je obejrzy.. teraz powiało zaś normalnie Wielką Przygodą. Tak trzymać :)
"Ale najlepszy był trekkning! Oprocz chodzenia po gorkach, najbardziej przypominajacych nam Bieszczady" ..bo trekking (albo staromodne włoczenie się) jest w turystyce najciekawszy ..nie byłem w tropikach, ale skoro piszecie, że podobnie do Biszczadów - musi być tam pięknie.. Tylko u nas cholerka mało kto już nosi tak fantazyjnie wpięte we włosy ..te różowe grzebienie ;) Kiedyś a i owszem. Ale tylko kawalerowie po wiejskich dyskotekach takie w tylnej kieszeni dżinsów nosili :)))
Ps. To kto miał tę chorobę lokomocyjną? Bromba piszę, że "ktoś z lokalnych współtowarzyszy podróży". On ewidentnie odpada, bo to Tfardziel przez duże "F" ;) ..MM też zahartowana jest jak radziecka stal ..zostaje tylko przewodnik? ;)
"Naleśnik"

Anonimowy pisze...

laos rules, przynajmniej na blogu. czy odważyliście się spróbować szczurzego szaszłyka? może lepiej przed mniej krętym odcinkiem drogi...

Anonimowy pisze...

wow, piknie
:)Pat

Anonimowy pisze...

normalnie jak national geographic. slicznie!