wtorek, 19 lutego 2008

Angkor revisited

Kochani, Bromba z braku slow i po dwoch porankach wstawania przed brzaskiem padl i udal sie na popoludniowa sjeste (jadlospis lunchu daruje, a moze nie: dzisiaj sprobowalam salatke z papai. Milosnikow slodkich owocow niniejszym zniechecam - zawiera mnostwo chili!).
Ale zaraz. Z tego goraca przestawily mi sie najwyrazniej priorytety. Tato, STO LAT! Wszystkich, ktorzy racza sie dzisiaj alkoholem, takze czerwono-winno-krwista Pli, zachecam do toastu za pomyslnosc Taty Janyszka :))
A teraz wracam do Angkor. Wczorajszy dzien byl bardzo wyczerpujacy, ale mimo sygnalow z stop i lydek podazalismy ogladac kolejne swiatynie. O swicie bylismy w najwiekszej i najbardziej znanej - czyli wlasnie Angkor Wat.



Dla mnie jest w kategorii swiatyn tym, czym Wodospady Iguasu w kategorii przyroda. Niesamowita, tajemnicza, nawet z calym turystycznym tlumem. Szczesliwie sam kompleks swiatyni jest na tyle duzy, ze mozna byc z Historia sam na sam. Po Angkor Wat udalismy sie na objazd tzw. "duzym szlakiem".

Nasze ulubione swiatynie to Neak Pean z piecioma stawami, zaplatana w korzenie ogromnych drzew Ta Phrom (najbardziej "naturalna", nieprzypadkowo to rzad Indii wspiera odbudowe..)

i pieknie rzezbiona Preah Khan. Dzisiaj pojechalismy do swiatyn polozonych poza glownym kompleksem Angkor - pieknej miniaturowj Banteay Srei

i odludnej (wspanialej) swiatyni Bakong. Bez zdjec ciezko to opisac, ale prosimy Was o cierpliwosc, z tym laczem nie da rady.

To moze kilka ogolnych kambodzanskich obserwacji, raczej bezladnych:
*Tzw. trud podrozy troche tu wiekszy niz w Tajlandii czy Laosie. Niestety trzeba sie miec non stop na bacznosci, troche jak w Indiach. Wlasciwie w Indiach jest przyjemniej - ty wiesz, ze naciagacz cie naciaga, naciagacz wie, ze ty wiesz, ze naciagacz cie naciaga. Obie strony orientuja sie szybko, gra pozorow trwa krotko, a przez usmiech naciagacza przebija cos w rodzaju paradoksalnej szczerosci. Jest oczywiscie kuszenie pierwsza niska cena, ktora potem okazuje sie cena za 1/10 tego, co sie dostalo (pamietacie masaz?). Tutaj jest czlowiek traktowany jak portfel do kwadratu, ktory w dodatku zamiast mozgu ma tez troche papieru i wyprawionej skory. Klamstwo jest bezczelnie, bez cienia hinduskiego szelmostwa spod znaku zyczeniowego myslenia (przepraszam za karkolomny opis). Tu jest raczej nieprzyjemnie. Przyklady: wczorajszy kierowca tuk-tuka byl rowniez naszym dzisiejszym kierowca. Wczoraj, po rozpadnieciu sie rowerow, zaplacilismy mu troche powyzej stawki "rynkowej", za to za dzisiejszy program ustalilismy korzystna cene, dokladnie ustalajac w toku negocjacji dokad jedziemy, ile to kilometrow i paliwa itd. Kiedy zostalismy juz wywiezieni 30 km na polnoc od Angkor, po obejrzeniu pierwszej swiatyni (w czasie ktorej nasz kierowca ewidentnie naradzal sie ze swoimi kolegami po fachu, tak samo uczciwymi jak on), kierowca oswiadczyl nam, ze on nie jedzie do kolejnej swiatyni, bo to za daleko, bo tak sie nie umawialismy, bo musimy dodatkowo zaplacic, jesli on ma jechac, bo to 50 km.. i tak powtarza ta swoja mantre, usmiechajac sie przy tym glupkowato, jak ktos kto jeszcze nie do konca potrafi klamac prosto w oczy (widocznie nie konczyl prawa ;)). Po 1,5 m-ca tych spiewek znamy je na wylot, ale ta byla wyjatkowo bezczelna. Liczyl na to, ze skoro jestesmy 30 km od Angkor bez transportu z powrotem, to oczywiscie mu ulegniemy. Nie docenil nas, a w szczegolnosci Wojtka. Kiedy ja tlumaczylam mu, ze popelnia blad i dobrze wie, o czym wczoraj rozmawialismy, Wojtek chwile siedzial bez slowa w autentycznym szoku, a potem dal niemy sygnal do odwrotu. Krew go zalala na goscia kompletnie, wlasciwie to nawet bylo nam przykro. Oczywiscie nie zaplacilismy mu ani centa. Po chwili juz nas gonil, przekonujac z jeszcze glupsza mina, ze wczoraj nie zrozumial, bo tak szybko mowimy po angielsku i tego typu teksty. Zaskutkowalo dopiero, kiedy przeprosil Wojtka. Nie wiemy, z powodu jakiej to glupoty pomieszanej z chciwoscia to zrobil. Pozbawil sie przy tym naszej sympatii, o to moze mniejsza, ale tez napiwku. Kolejny przyklad to straganiarki. Gonia mnie obwieszona szalami horda, oferujac szal za 3 USD. Mowie tylko krotko "no, thank you" (albo khmerskie:"okon") i ide dalej. Szal jest juz za 2 USD. Okej, ide obejrzec. Ogladam trzy i nie moge wybrac. "Okey, Lady, take three, I make good price for you!" Czekam na te dobra cene i za chwile slysze, ze skoro 3 szale kosztuja 9 dolarow, to moja specjalna cena to 8! A przed chwila cena byla 2 za jeden szal. Wojtek patrzy na moja mine i obwieszcza sprzedawczyni nasladujac tonem jej nawolywania: " ok, lady, now, not good, you made a mistake, no dollars". I tak na kazdym kroku. Wezmy ryz z warzywami. Normalna cena dania 1 USD, zdzierstwo do przyjecia to 2 USD, cena dla kompletnego naiwniaka 3 USD. Pierwsza cena zawsze 3 USD, potem wykonujemy w tyl zwrot i cena spada na poziom zdzierstwa do przyjecia. Taaak. Typowi sa tez znikajacy kierowcy minibusow, majacy ta przykra przypadlosc, ze znikaja razem z minibusem, ktory mial cie gdzies zawiesc :( Jest tez, czego nie bylo w Indiach, spora dawka zlosci, a nawet agresji, jesl ktos zbyt stanowczo nie daje sie oskubac. Ale, mimo ze morale Kmerow nizsze niz Laotanczykow, a nawet Hindusow, i tak nam sie podoba!
*Kolejna sprawa to pidzamy. Kobiety paraduja w nich niczym w dresach, w srodku dnia i w centrum miasta. Sa wiec kobiety w pidzamach na motorach, przy straganach, w sklepach i przy ryzu. Niczym dzienna armia lunatykow. Moda przyszla podobno z Chin, cudem jakims przeskakujac Laos. W odroznieniu od Tajlandii i Laosu sa tez krotkowlose kobiety, a w odroznieniu od Laosu takze kobiety w spodniach.
*Jak sie zorientowaliscie z opisu powyzej, absolutnie tu dewizowo. Platnosc w dolarach, czesci ulamkowe dolara platne w lokalnych realach. Modne sa wylacznie stare dolary, czyli te czarno-biale. Reszta podejrzana, mimo ze pokolorowane, zeby trudniej bylo sfalszowac. Tu sie ewidentnie nie przyjelo. Menu w knajpach dolarowe (jesli jest).
*Wszedzie na slupkach jak znaki drogowe pozawieszane sa tablice partyjne. Typowa tablica partyjna jest sporo wieksza od znaku drogowego, czasem przymocowana do grubych kolumn jako zwienczenie bramy. Zawiera flage Kambodzy i dwa napisy - nazwe partii - po kmersku i po angielsku. Absolutna przewage liczebna ma Kambodzanska Partia Ludowa. Ma tez tablice z wizerunkami przywodcow, rzadziej spotykane, ale w nadzwyczaj lojalnej (przynajmniej pozornie) wiosce byly nawet dwie!

Tyle na dzis, prosze cieplo pomyslec o moim Tacie i (po dodaniu komentarza) mozna juz wpisywac w explorera/firefoxa inny adres :) do napisania z Phnom Penh!

Ps. Ania, trzymamy kciuki i czekamy na wiesci o nowych obywatelach!

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Kasieńko, widzę, że zaszczepione dawno zdanie o "prawym" zawodzie prześwituje. Cieszę się, że się dobrze macie - tak stwierdził tato (po barwie strun głosowych chyba?). Buziaki

Anonimowy pisze...

Zdrowie Taty Janyszka!!:):)
Pat

Anonimowy pisze...

Po tygodniu przerwy wreszcie się odzywacie. Do pełni szczęścia tylko zdjęć brakuje ;->
Dzięki za kartkę. Sesja zdana, wszystkie 8 egzaminów (w zasadzie 9, historia gospodarcza tak mi się spodobała, że zdawałem 2 razy). Sąsiedzi zapewniają, że Was nie wygryzę i po powrocie znajdą dla Was miejsce w sercach i na słynnej czerwonej kanapie ;->

Pozdro!

Anonimowy pisze...

"Siłaczkowe" próby Bromby zaszczepienia w tych dzikich krajach, jakiejś ogólnie rozumianej "handlowej uczciwości", to chyba pełna utopia. Toż nawet nad naszą rodzimą Wisłą, ledwie co korzonki w mocno nieurodzajną glebę zapuścić ona próbuje. Spróbujcie np. rżnąc "ćwoka zełsi" zamówić u taksiarza (odpowiednik ichniego tuktukowca) kurs z Centralnego na Stare Miasto. Prawie rzut beretem, a jednak "najkrótsza" trasa przez Piaseczno i Otwock bez zmrużenia oka wieść tam będzie, a cena kursu przekroczy całość Waszego pobytu u "Kambożan". Czymże jest jakiś tam amatorski "jednodolarowy" naciągacz z tuk-tuka czy paniusia od szalika przy krajowych zawodowcach? Prawnikach :))) hydraulikach, "panach z serwisu" i politykach? ;) Niech tu na doszkalanie ci biedni "z metra" cięci kurduple wpadają, skoro nawet kłamać patrząc prosto w oczy nie umieją. Kasia, Wojtek ...jesteście wg mnie w Krainie Niewinności. Radujcie się Wyprawą ;)
Naleśnik-co-zdrowie-Taty-Kasi-właśnie-wypił :))

Anonimowy pisze...

Naleśnik,
prawdę powiadacie
Pozdrowienia
Pat:)

Anonimowy pisze...

Za teścia-jeszcze zdrowie wypił jak najbardziej :-)

pyszną Rakiją serbską....

rakiją...

co ja mówiłem ?

Anonimowy pisze...

Dziekuje Wszystkim, ktorzy pili moje zdrowie.
Ja z zona wypilem Wasze zdrowie tez lampke wina a nawet dwie. Naszym podroznikom dziekuje rowniez za telefon, milo bylo slyszec Wasze glosy. Czytajac Wasze wspaniale opisy warto miec w drugim oknie mape, polecam adres http://www.mandalay.pl
Sa tam tez zdjecia z Indochin, ale opisy nie tak bliskie sercu.
Pozdrawiam Wszystkich-Tato J.

ET pisze...

Czytam Wasze opowieści z rosnąca ciekawości, a wzmiankę o Iguazu świeżo odwiedzonych- z radosna solidarnością odczuć. Obojgu życzę dalszych ekscytujących przeżyć i dobrej kondycji (o czym ja mówię - w TYM wieku to oczywistość !!!). Z przyjemnością będę kontynuować lekturę Waszego bloga tym bardziej, ze Kambodża w planach.
Ukłony dla rodziców J. a dla Pana J.- jak rozumiem okolicznościowe, a zatem tym bardziej.
E.Targonska