poniedziałek, 21 stycznia 2008

Varanasi

Hej,
po kolejnej nocnej podrozy tym razem komfortowo klasa 3AC, dotarlismy do Varanasi/Brenaresu. I tu znowu problemy z komupterem, za nic na swiecie nie chc zobaczyc aparatu, choc wygladal nam na nowoczesny - tzn. ma port usb. A mamy naprawde szczera intencje zamieszczenia zdjec, w tym zdjecia malego mongola w lokalnych spodniach a la alibaba :)
Varanasi jest najbardziej znane z ghatow (szerokich schodow z tarasami) nad Gangesem, swieta rzeka. Tutaj Hindusi przyjezdzaja, aby dokonac oczyszczajacej kapieli, choc oczyszczajaca moze byc ona jedynie w sensie duchowym, a takze zeby w "plonacych ghatach" spalic zwloki swoich zmarlych, a ich prochy rozsypac do rzeki. W Varanasi sa dwa glowne plonace ghaty - Manikarnika Ghat i Harishchandra Ghat, ten pierwszy uwazany jest za najgodniejsze miejse na spalenie zwlok, ale jest drozszy. Ghaty plona przez cala dobe, podobno codziennie w Manikarnika Ghat dokonuje sie spalenia ok. 300 cial. Kiedy tam bylismy wczoraj w nocy plonelo okolo szesciu stosow. Atmosfera dla Europejczyka jest dziwna. Kontakt ze smiercia wzbudza w nas mieszanine strachu i powagi, sami z siebie znizamy glos albo milkniemy. Dla Hindusow jest to element zycia, jedno z zajec. Sam ghat jest jak targowisko, ludzie rozmawiaja, siadaja na schodach i murkach, zeby ogladac i komentowac. Ceremonie odbywaja sie wsrod tego mrowiska, ograniczone do waskich kregow wokol stosu. Nieboszczyk jest ukladany na przygotowanym stosie, przykrywany jeszcze kilkoma warstwami opalu. Nastepnie ogolony na lyso czlowiek, owiniety na biodrach i ramionach biala szata, kilkakrotnie obchodzi dookola stos i za pomoca suchych dlugich traw dokonuje podpalenia, od strony nog. Kiedy cialo zajmuje sie ogniem, on i czlonkowie rodziny zmarlego dorzucaja do ognia pelne garscie kadzidel. Ma to nie tylko znaczenie duchowe, ale i praktyczne - tlumi zapach palonego ciala. Cala ceremonia trwa okolo 3 godzin. Rodzina musi zaplacic za drewno i usluge. Nasza obecnosc tam byla niezwyklym doswiadczeniem - pmieszaniem naszego naboznego stosunku do smierci (pisze to bez zadnej przesady) i narzucajacej sie obserwacji, ze tutaj jest ona czyms zwyklym, a sam proces palenia jest ciagiem machinalnie wykonywanych czynnosci, wsrod tlumu gapiow, wsrod targowego gwaru. Te swiete ghaty nie sa tez wolne od indyjskiego nawyku kupczenia - co do zasady w ghatach nie wolno robic zdjec, jak tylko zblizaja sie turysci, podchodza do nich Hindusi i wskazujac na aparat mowia "no photo". Ze zrozumieniem przytakujemy i specjalnie spychamy torbe z aparatem na plecy, zeby ich uspokoic. Kiedy podchodza blizej i zaczynaja rozmowe, okazuje sie, ze kazdy z tych pilnujacych poszanowania jest jednoczesnie tym, ktory moze (oczywiscie nie za darmo) udzielic pozwolenia na fotografowanie. Rece nam opadly. Niezdazylismy ich zreszta podniesc, bo znad swiezo zapalonego stosu rozblysnal flash aparatu pewnego Chinczyka, ktory oplaciwszy sie placym zwloki strzelal zdjecia z pierwszej linii tuz pod okiem lysego czlowieka w bieli, potomka rodziny podtrzymujacej ogien w ghacie, jak nam powiedziano, od 5000 lat..
Taka to indyjska mieszanka sacrum i profanum. Ja zdazylam sie juz do niej przyzwyczaic i ja zaakceptowac. Polubilam Indie z calym tym bogactwem kolorow, zapachow, z gorami smieci i natrczywymi handlarzami. Ale Wojtek ma juz dosc, moze dlatego, ze jest nasza pierwsza linia obrony, moze dlatego, ze ja przyjelam stategie ignorowania tej natarczywosci, a Wojtek walczy i stara sie udzielic Hindusom lekcji, ze nie kazdego turyste da sie latwo oskubac.
Podam wam wczorajszy przyklad. Idziemy wzdluz ghatow, to centrum zycia Benaresu, tlum, dzieci puszczajace latawce, sprzedajace kwiaty i plywajace swieczki. Hindusi spacerujacy jak my, molacy sie, kapiacy, szukajacy okazji dla zarobku. Podchodzi do nas Hindus i podaje Wojtkowi reke w gescie przywitania. Nie zwalnia jednak uscisku, doklada druga reke i zaczyna masowac przedramie: "masaz reki, sir, masaz glowy, za jedyne 10 rupii, masaz ciala, masaz, masaz, 10 rupii!" (zaczyna sie oczywscie kuszeniem niska cena, za chwile jednak masaz jest nie tylko glowy, ale tez ramion, plecow, nog i zanim sie czlowiek objrzy rachunek wynosi 300 Rs, choc ta cene slyszy sie dopiero na koncu). Pewna, ze Wojtek za chwile sie uwolni, ide dalej, niespodziewanie jednak Wojtek daje sie zawiesc na najblizszy taras, rozlozyc na jutowym worku, a dwoch Hindusow ugniata go i rozciaga jak drozdzowe ciasto. Caly zas jednak slysze wojtkowa mantre: "ok, guys, ale powiedzialem wam, ze zaplace 10 rupii i ani grosza wiecej". Oni zadowoleni, ze zlapali kolejnego turyste, niczym sie nie przejmuja i dalej robia swoje. Podchodze do nich i upewniam sie, ze na pewno dotarla do nich Wojtkowa wiadomosc. "Robicie z nim fatalny biznes", mowie, "on zaplaci wam tylko 10 rupii, rozumiecie?". Rozumieja, rozumieja, probuja mnie zbyc, obiecuja, ze moj maz bedzie za chwile bardzo szczesliwym posiadaczem kompletnie zrelaksowanego ciala.. Jednoczesnie zaczynaja negocjacje, uprzejmie infomujac Wojtka, ze inni szczesliwi posiadacze placa im po 150 Rs na glowe. Zgadnijcie, jak sie skonczylo. Moj ukochany szczesliwy posiadacz kompletnie zrelaksowanego ciala powstawszy z jutowego worka, wycignal z portfela 10 Rs i podal masazystom... Tych min nie zapomne. Panowie wygladali na nieszczesliwych posiadaczy kompletnie niezrelaskowanego samopoczucia, bolesnie swiadomych, ze Wojtek jednak nie zartowal. Skonczylo sie, po mojej interwencji, na dodatkowych 100 Rs. Mysle jednak, ze choc lekcja odebrana, to wiedza raczej sie nie ugruntuje.
Dobra, zmykamy na pociag do Kalkuty, znowu w klasie sleeper.

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Świetna relacja Kasieńko. A że z rodziny biznesmanów nie pochodzisz, to widać ;) Ściskam Was - mama
ps. Chyba wyprzedziłam dzisiaj "Szanownego Sąsiada"!

Anonimowy pisze...

Cały Wojtuś! Edukuje i naprawia świat...nawet indyjski:-)I pewnie by mu się co nieco udało, gdyby nie żonka! Pokazała naciagaczom, że nawet jak klient nie żartuje i nie zamierza dać z siebie nic wyciągnąć...to i tak warto próbować...Masażyści-Kasia 1:0. Wojtuś zrób jej jednak przyspieszony kurs biznesowy, póki jakieś rupie w sakiewce zostały:-)
Całuchy

Anonimowy pisze...

"Robicie z nim fatalny biznes, zapłaci wam tylko 10 rupii... ale luz, ja wam dorzucę jeszcze 100 ;->
Jeszcze trochę i nie będziecie mieli za co wrócić do domu.

Anonimowy pisze...

moze w kalkucie bedzie w koncu komputer z usb? bo choc opisy wspaniale szczegolowe i obrazowe, to jestesmy (no ja jestem) spragnieni foto :-)

Unknown pisze...

Wojtus,

Tak trzymać - Orzeł Biały nie będzie dymany przez byle Hindusa!

Anonimowy pisze...

Nawet gdybym nie wiedział, że ten opis masażu dotyczy Wojtka, to i tak automatycznie zastanowiłbym się czy on aby gdzieś obok nie stał i nie instruował tego masowanego klienta. Jeszcze trochę i będzie w tym kraju szerzej znany jako "Mr Ten Rupies" :) Asertywność w Indiach jak wynika z opisów wyprawy to jednak podstawa. Ciemną stroną tej jakżesz przydatnej w życiu oszczędności u Wojtka jest to, że jak go zaprosisz do siebie to dobrej flaszki na wejście też się nie spodziewaj ;) (zabije mnie! ..teraz mnie zabije jak wróci) :))))
Naleśnik

Anonimowy pisze...

Mr Ten Rupies - cięta riposta:):), uśmiałam się setnie.
A czy ten masaż był chociaż udany i wart tych kroci?
całusy
Pat:)