piątek, 18 stycznia 2008

az do Agry

Ostatnio sporo bylo ruchu, wiec i mniej czasu na pisanie. Od Udaipur przemierzylismy juz calkiem spory kawalek indyjskiego swiata. Najpierw Jodhpur - wymalowane na niebieskie miasto, nad ktorym goruje olbrzymi fort. Potem Jaisalmer - to juz na granicy pustyni Thar (Mamo, prosze o pomoc w sprawie polskiej nazwy tej pustyni), tam jeden dzien leniuchowalismy, glownie ze wzgledu na moja chorobe (o dziwo nie sprawy pokarmowe, tylko zwykle przeziebienie :) uff!). Dwa dni spedzilismy na wielbladzim safari wglab pustyni, z noclegiem pod golym niebem. Ale bylo fajnie! Same wielblady dosc spokojne, choc po kilku godzinach jazdy nogi sie robia jak na beczce prostowane, skora poobcierana i obite cztery litery. No i raczej nie polecamy ustawiania sie w poblizu wielbladziego zadu, zwlaszcza gdy wielblad ustawiony w linii wiatru... Nasi hinduscy opiekuni bardzo sympatyczni, wojtek jak zawsze z najwieksza latwoscia sie z nimi zaprzyjaznil. chcieli nawet, zeby z nimi zostal i prowadzil wielblady na pustynie, a jak na to sie nie zgodzil, szef naszej ekspedycji obiecal mu, ze nastepnym razem, jak wojtek przyjedzie, to on bedzie juz wlascicielem wielbladow i zabierze go wtedy na tygodniowe safari :) zasial wiec bromba rowniez ducha przedsiebiorczosci.
Z Jaisalmer dluga podroz pociagiem do Delhi, 20 godzin tym razem w klasie "sleeper", czyli trzy prycze jedna nad druga, zero zaslonek i klimatyzacji, a okna (taki juz hinduski zwyczaj) przez wiekszosc trasy otwarte. (Ale szczesliwie nie bylo zimno, tylko strasznie sie kurzylo, wiec moja druga zmiana dlugich spodni od razu przeszla chrzest bojowy.) Zostalismy nawet przez naszego podchmielonego towarzysza podrozy zaproszeni na czaj, czyli bardzo slodka herbate z mlekiem i jeszcze jakas przyprawa, ktorej nie jestem w stanie okreslic.
Samo Delhi nie wzbudzilo w nas zbytniego entuzjazmu, zeby lagodnie to okreslic. Miasto, jak na swoj rozmiar i znaczenie, nie ma za duzo do zaoferowania, a przy okazji jest bardzo agresywne. Tlum rykszarzy bardziej natarczywy niz gdzie indziej, wietrzacy interes Hindusi jeszcze mniej prawdomowni. Mimo dwutygodniowego juz stazu, dalismy sie wyprowadzic w pole pewnemu urzednikowi kolei, ktoremu mimo ostrzezen w przewodniku, udalo sie nas przekonac, ze punkt rezerwacji biletow zostal przeniesiony, i odeslac do zaprzyjaznionego biura turystycznego. zorientowalismy sie szybko, ale nie obylo sie bez awantury w rzeczonym biurze i 45 minutach bezsensownej jazdy z stolecznym korku. napotkana potem para z berlina opowiadala nam, ze odwiedzili dokladnie to samo miejsce, gdzie cudownie okazywalo sie, ze mozna dostac bilety na kompletnie wykupione pociagi, jesli tylko w transakcji wiazanej wezmie sie tez na jednym odcinku podrozy kierowce z samochodem, za jedyne 4,5 tys. rupii od lebka (dla porownania ostatecznie kupione przez nas bilety kostowaly ok. 2,5 tys. dla nas obojga...). Ale takie to smaki Indii. Zreszta o tych "government authorised" biurach turystycznych jest wiecej opowiesci, ktore w dlugi pustynny wieczor opowiadala nam Rosjanko-Amerykanka z Deloitte (ktora zreszta szkolila sie w Stanach, w tym samym osrodku, co Wojtek - to dygresja na temat globalnych korporacji). Ale wracajac do biur podrozy, wyglaszana zawsze kwestia wstepna jest taka, ze biletow w zadnej klasie na dany pociag juz nie ma. Czesto bardzo uprzejmy agent udaje nawet, ze dzwoni na informacje kolejowa, ale najczesciej trzyma tylko sluchawke przy uchu, a gdy tylko poprosisz, zeby pozwolil ci osobiscie o cos zapytac, rozmowa nagle zostaje przerwana. Jesli to twoj pierwszy raz w Indiach, albo pierwsza podroz koleja, moze jeszcze dodac, ze pociag jest niewygodny, niebezpieczny itd. Ale zawsze mozesz wynajac kierowce, a on zawieze cie za jedyne 20 razy tyle, tam gdzie pociagiem juz wedlug niego nie dojedziesz. A, maly szczegol: kierowcy trzeba zaplacic cala kwote z gory... Jakies pytania?
Do takiego to wlasnie agenta skierowal nas pomocny pracownik kolei, ktory zreszta zasiadal w okienku informacji... Wskazal na budowany wlasnie nowy budynek dworca New Delhi, co sprawilo na nas wrazenie, ze rzeczywiscie punkt informacji dla "zagranicznych" zostal przeniesiony, wskazane prze niego miejsce bylo do tego bardzo blisko dworca, wiec dlaczego nie. Ale na takie sprawy w Indiach trzeba byc przygotowanym. (Ja sie wsciekam za kazdym razem.)
No nic. W Delhi nie zabawilismy dlugo, tego samego dnia wieczorem pojechalismy pociagiem (na ktory juz nie bylo biletow ;)) do Agry. Tuz przed zamknieciem wbieglismy do polozonej na dachu w dzielmicy Taj Ganj (zbienosc nazw nieprzypadkowa), zeby choc przez chwile zobaczyc ta perle turystyczna Indii. Ciemna plama w ksztalcie Taj Mahal rysowala sie nad linia budynkow bardzo blisko nas, ledwo odcinajac sie od nocnego nieba. Tak, wlasciwie nieuswiadamiajac sobie nawet naszego "europejskiego" zaslepienia, zalozylismy, ze Taj jest w nocy oswietlone. Otoz nie jest. Zobaczylismy je dopiero dzisiaj, zamglone, od strony rzeki - w piatki Taj jest zamkniete, to pominik muzulmanski.
Znowu mnie wyganiaja, Bromba poszedl juz spac, dzisiaj dzien byl badzo meczacy - pojechalismy z Agry do oddalonego o 40 km Fatehpur Sikri, zeby obejrec olbrzymni meczet (brama do niego ma 56 metrow wysokosci!) i nieco nadszarpniety zebem czasu zespol palacowy. Wycieczka jak zwykle lokalnym autobusem, tym razem w towarzystwie (m.in.) trzech uroczych Czechow. Autobus afrykanskim zwyczajem odjezdzal, kiedy sie zapelnil :)
Przepraszam, ze be zdjec, ale aparat poszedl spac w placaku Bromby. Wrzucimy zdjecia juz z nastepnego miejsca - pojetrze rano powinnismy dotrzec do Varanasi, czy jak mowi pewien znany mi Mecenas - po staremu, do Benaresu.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Pierwsza!
Dzięki uprzejmości Jakubka, który tym razem mnie oddał ten honor:-) Witus właśnie do nas przyszedł (zdał pierwszą zerówkę!) i reszta sąsiedztwa też się schodzi na mecz piłki ręcznej.
Dobrze, że napisaliście, bo znów zdązyliśmy się stęsknić. Zuchy jesteście, że tak rzadko dajecie się wykołować.
O więcej sąsiadów juz jest ( czy to niedziela???)
Całuchy od wsztskich

Anonimowy pisze...

Nazwę pustyni czyta się chyba Tar (nigdzie nie znalazlam nic na temat wymowy), zwana też Wielką Pustynią Indyjską co zapewne wiecie. W Pakistanie nazywają ją "Cholistan". A zauważyliscie na niej barchany? Fajna nazwa! Buziaki - mama

Anonimowy pisze...

Mały dodatek - słowo "thar" w języku hindi oznacza wydmy, piaszczyste grzbiety :) - mama

Anonimowy pisze...

Gratulujemy wyczynow - jestesmy pod wrazeniem talentow reporterskich, serdecznie pozdrawiamy
Danusia i Rysiek znad sufitu

Anonimowy pisze...

Pustynia Thar jest na 10 miejscu jeżeli chodzi o wielkość powierzchni. Kawał pustyni:).
A jak tam robale i inne bzidziągwy łaziorne są i dokuczają? Czy nie?
Całusy
Patrycja:)