piątek, 11 stycznia 2008

Udaipur

Dotarlismy, ale moze najpierw bardziej filozoficznie (zgadnijcie, kto pisze). Sprawa zasadnicza jest taka, ze do Indii trzeba sie przyzwyczaic. To troche jak uczenie sie nowych rzeczy, albo robienie czegos po raz pierwszy. Polowa mozgu jest tak zajeta denerwowaniem sie, ze tylko czesciowo jest sie otwartym na postrzeganie. Z wierzchu wyglada to tak: jest glosno, bardzo brudno, na ulicy jest sie zaczepianym, czesto traktowanym jak sakiewka, z ktorej moze uda sie cos dla siebie uzyskac. Ale jak to sie juz przetrawi (Brombie zawsze idzie to zawsze szybciej niz mnie), to w glowie zamiast nerwowosci otwiera sie sporo przestrzeni na obserwacje. Mielismy dotad kilka bardzo milych spotkan z Indiami: poczynajac od opisanych juz przygod transportowych, po wlasciciela hostelu w Pushkarze, ktory wyposazyl nas w wiecej informacji na dalsza droge i okazal wiecej uprzejmosci niz moglismy na to zasluzyc naszymi 200 Rs, a przede wszystkim spotkanie z pewna rodzina w Bundi. Zaczelo sie od zwyklego "hello, how are you, what your name, which your country" skierowanego do Wojtka przez urocza dziesieciolatke. Dziesieciolatka okazala sie przedsiebiorcza i przekonujaca. Za chwile bylismy juz u niej w domu, a wlasciwie w domowej restauracji prowadzonej przez jej mame, zreszta autorke najlepszych indyjskich potraw, jakich moglismy do tej pory skosztowac. No i zostalismy przedstawieni starszej siostrze, tacie, bratu i domowemu 35-letniemu zolwiowi o imieniu Gopi. Dziewczynki sa motorem rodzinnego biznesu, mowia zupelnie dobrze po angielsku, pelnia wiec role tlumaczek, sprzedawcow, kelnerek i kasjerek. Bylismy tam dwa razy, zawsze rownie uprzejmie przyjmowani i wspaniale odzywieni. Dziewczynki opowiadaly nam o szkole (Wojtek koniecznie chcial sie dowiedziec, co indyjskie 12-latki przerabiaja z matematyki, i czy to nie przypadkiem granice szeregow (Witja? ;))), uczylismy je robic zdjecia naszym aparatem ("ooo, heavy!"), o rodzinnych planach podrozy do Pushkaru (nota bene do swiaryni, do ktorej my - jako cudzoziemcy - nie mielismy wstepu).


Super byla tez wizyta u krawcow w Pushkarze, gdzie staralismy sie lepiej przystosowac nasza garderobe do lokalnych warunkow - mamy wiec nowe spodnie, bardzo wygodne i przede wszystkim pozwalajace nam wytrzymac w nich w upale, a jednoczesnie wejsc do swiatyni (zapomnijcie o krotkich rekawach i nogawkach). Kolory oczywiscie maskujace tony kurzu, jakie nosimy na sobie :)

A teraz juz Udaipur. To radzastanska Wenecja: palac maharadzy nad jeziorem, posrodku jeziora dwie wyspy, na horyzoncie wzgorza, w oddali na wzmienieniu monsunowy palac... Urok miejsca znajduje swoje odbicie w cenach - na rozmaite bilety wstepu wydalismy dzisiaj 2000 Rs, to jak na Indie szalona kwota, pewnie odpowiadajaca temu co lacznie wydalismy we wszystkich innych miejscach. A to jeszcze nie koniec. Jutro przed nami kolekcja aut i karet maharadzy, kolejny palac i podmiejska wycieczka do ulubionych przez nas "cenotaphs" - opisywanych w relacji z Bundi oltarzy. A jutro jedziemy dalej - do Jodhpur.

Oddaje klawiature Wojtkowi.

A propo zgadywani kto pisze, wyglada ta k jak by bromba nie byl w stanie do glebszej refleksji niz 12 zon:) Wyglada na to ze dzisiaj nie porozwijam swoich talentow pisarskich bo wlasciciele zamykaja kawiarenke internetowa i nas wyganiaja, bez odbioru

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

PIERWSZY :)
KASIU, JAK TY SIĘ ZMIENIŁAŚ KSIĘŻNICZKO (tylko nie wiem, czy stoisz z prawej, czy lewej strony)BUZIAKI

Anonimowy pisze...

Widzisz Wojtek, siła wyższa. Po prostu nie dali Ci napisać:).
Fajnie, że pokonaliście tą barierę zacierających możliwość postrzegania uciążliwości i możecie cieszyć się teraz w pełni urokami otoczenia, chłonąć wszystko co tam ciekawe.
A jak oceniacie indyjskie jedzenie, coś Was zaskoczyło?
I czy przejażdżka na słoniu to wersja exclusive, czy może zamierzacie się przejechać?
Pozdrowienia
Patrycja:):)

Anonimowy pisze...

Bromba, ja w Ciebie wierzę. Nie poddawaj się i walcz o klawiaturę, jak trzeba to żonkę, jak to mawiasz, przez kolano ;->
Siostrzyczko najukochańsza, od kiedy to Witia pisze się przez J !!! Buziaki

Anna pisze...

zawsze wiedzialam, ze nie ma to jak bezposredni kontakt z autochtonami.

Watek z hinduska matematyka mnie powalil na kolana :-)

No i moze tak wiecej zdjec w nowej garderobie? :-)

Anonimowy pisze...

Brader walcz o klawiature, bo moze z matma jest u ciebie dobrze ale pisanie to musisz cwiczyc ;-)

Widze, ze aparat spisuje sie dobrze - jak sie wam uda to zaladujcie troche wiecej zdjec.

Pozdrowienia od Ewy!

Anonimowy pisze...

hej hej Podroznicy! swietnie sie was czyta i oglada! Zapowiada sie swietne czytadlo na zimowo-wiosenne wieczory…

wojtek, bardzo twarzowa mietowa (groszkowa?) koszulka! jestem bardzo ciekawa jaka kolorystyczna wersje nowych ciuszkow wybrala kasia...

trzymam kciuki za dalsze przygody !
drobina

Anonimowy pisze...

szkoda, ze tak malo Waszych zdjec w lokalnych strojach i ogolnie autochtonow (Wy z pewnoscia nie wygladacie jeszcze na "lokalnych"); ciekawe czy ludzie, z ktorymi rozmawiacie wiedza co to Polska, czy mysla (jak czesto bywa), ze Poland to Holland (nawet nie Netherlands ;))? w Ameryce Poludniowej to chociaz slyszeli o papiezu - Polaku, ale w Indiach to chyba niewiele wiedza o Polsce...