czwartek, 10 stycznia 2008

Bundi

Po krotkiej i nierownej walce miejsce przed kalwiatura zajal Bromba, Maly Mongol caly niecierpliwy trzesie sie gada pod nosem no dawaj, szybciej no naprawde... ale bedziemy sie dzisiaj poruszac w tempie Bromby bo ostatecznie to on jest Sprite... Zdjec niestety tym razem nie bedzie, moze zamiescimy pozniej. Nadajemy nasza relacje z ery piornierow internetu laczacych sie z predkoscia 44 kbs.
Od ostatniego postu odbylismy 2 ciekawe przejzadzki autobusowe i odwiedzilismy Amber, Pushkar by ostatecznie dotrzec do Bundi w poludniowym Radzastanie. Ale po kolei. Zaczelo sie od tego ze bromba zarzadzil koniecznosc wprowadzenia planu oszczednosciowego i korzystania w wiekszym stopniu z lokalnych srodkow komunikacji publicznej (czytaj podrozujemy jak Hindusi a nie jak zachodi turysci po Indiach), wiec w podroz do Amber (11 km od Jaipuru) wybralismy sie autobusem podmiejskim (5Rs od osoby czyli ok 30 gr). Dla lokalnej ludosci stanowilismy nie lada atrakcje, prawdopodobnie obserwowali nas z wiekszym zaciekawieniem niz my ich. nasza pierwsza podroz przebegla jednak w bardzo milej atmosferze - ustapiono nam miejsca i trafilismy bezproblemowo do naszego celu. Powrot z Amber byl o tyle ciekaswszy ze sprzedawca biletow przyjal od nas 50Rs i nie wykazywal checi wydania reszty, liczac na nasza nieznajomosc cen. Niestety trafil na trudny przypadek, ktory upierdliwie domagal sie swoich pieniedzy, co wzbudzilo ogolna wesolosc posrod pozostalych lokalnych wspoltowarzyszy podrozy. Po poczatkowych upomnieniach odzyskalismy 30 Rs i dopiero ponowne klepniecie w ramie i wskazanie na reke z pieniedzmi spowodowalo zwrot pozostalych 10 Rs co wywolalo w autobusie fale smiechu. Ok ale wracajac do zwiedzania w Amber znajduje sie palac wznoszony stopniowo od ok 1680 r przez 3 maharadzow. Zachowany jak na indie w bardzo dobrym stanie. Do palacu mozna dostac sie na trzy sposoby pieszo przez ogrod przeznaczony dla gosci, jeepem lub na sloniu. Nad palacem goruje fort Jargath a cale miasto i okolice otacza mur obronny widoszny nawet na odlegylych wzgorzach.

A teraz glos Pragnienia :) Bromba przypomina jeszcze, ze w srodkowej czesci palacu znajdowal sie centralnie polozona otwarta przestrzen, do ktorej przylegaly sypialnie 12 zon maharadzy. Kazda z zon miala do dyspozycji cos na ksztalt 3-pokojowego mieszkanka, do ktorego mozna bylo sie dostac z dwoch stron: albo z centralnego placu dostepnego dla wszystkich zon i ich sluzby (wylacznie kobiety i eunuchowie), albo od tylu, sekretnym wejsciem., do ktorego porwadzil korytarz z czesci zajmowanej przez maharadze. Tym sposobem, zadna z zon nie wiedziala, ile wzgledow maharadza okazuje pozostalym. Nie musze chyba wyjasniac, dlaczego Bromba kaze mi to opisywac :) Wszystkim Panom pragne jedynie przypomniec, ze te 12 zon mozna oczywiscie miec, ale trzeba je tez utrzymac - przy czym Panie zgodza sie ze mna, ze 3-pokojowe mieszkanko, kosztowne stroje i sluzba to minimum.
Ale dalej. Z Jaipuru pojechalismy do Ajmer, skad odchodza autobusy do Pushkaru. Wlasnie przejazd do Pushkaru (10 Rs odosoby) odbywal sie - przynajmniej jak dotad - w najbardzej ektremalnych warunkach. Wsiadalismy do odjezdzajacego autobusu, starajac sie zeby plecaki nas nie przewazyly, dopychani od zewnatrz jeszcze przez kolejnych podroznych. W autobusie kompletnie nie bylo wolnego miejsca. Zostalismy zepchnieci w dwa rozne kierunki. Mi zyczliwa Hinduska ustapila miejsca, sama siadajac na "pol-sciance" oddzielajaca kabine kierowcy, Wojtek poplynalz tlumem gdzies wglab autobusu. Nasze plecaki zostaly zaparkowane gdzies jeszcze indziej, a tym samym stracilismy kontrole nad wieksza czescia naszego dobytku. Wszystkie jednak zabiegi naszych towarzyszy podrozy podejmowane byly w dobrej wierze. Stanowilismy dla nich ciekawostke, chcieli nam pomoc, dowieziec sie czegos. Po pol godzinie dotarlismy na miejsce.
Pushkar... Nie zachwycil nas, a wrecz przeciwnie. Mimo ze ciekawy, ma juz wszelkie cechy turystycznego miasteczka - turystow z zachodu poprzebieranych za Hindusow, niemytych, bosych i wyzwolonych, pelno straganow wlasnie dla tych turystow - zupelnie innych niz te targi w Bombaju czy nawet Jaipurze. Sami mieszkancy sa juz tez inni, nauczyli sie zarabiac i wyciagaja pieniadze na kazdym kroku - to moze w Indiach nie jest dziwne, trudne jednak do przyjecia, kiedy usiluje sie zarabiac na wlasnych swietosciach - bo Pushkar to dla wyznawcow hinduizmu miasto swiete. W pierwszym "ghat" - zejsciu do jeziora, przy ktorym Hindusi modla sie i kapia w swietej wodzie - nachalny kaplan wysmarowal nam czola i mial szczera intencje skasowac po 100 Rs za kazdego czlonka mojej rodziny otoczonego przez niego modlitwa. Wyparlam sie wiec bezwstydnie Agaty i Witka (mam nadzieje, ze mi wybacza!), zaplacilam za rodzicow i poprosilam, zeby zrozumial, ze pomodle sie za reszte dziadkow i babc w swojej religii. O dziwo, ten argument zadzialal i skonczylo sie na 100 Rs all inclusive. Wojtek okazywal zupelny desinteressemant uslugami brahmina, wiec ostatecznie nie uznal nas za dobry lup. Trudno.
Opuscilismy Pushkar bez zalu. Droga autobusem do Bundi (ok. 150 km, 90 Rs za glowe) pelna zaszczytow. Zaproszono nas do kabiny kierowcy i otoczono opieka. Cztery godziny jazdy uplynely przy usmiechach obslugi, muzyce z rozklekotanego magnetofonu i woni kadzidel z ukwieconego oltarzyka. Byly tez inne wonie, ale te pomijam. Droga rozna - od trzypasmowki po mocno wertepiaste wpomnienia asfaltu. Poniewaz drogi sa waskie, a samochody mocno zaladowane i nie takie znowu nowoczesne, przyjal sie interesujacy system wyprzedzania. Jesli tylko nie widac swiatel z naprzeciwka, kierwca wyjezdza na pas w p[rzeciwnym kierunku, jesli dzieje sie to akurat przed zakretem to trabi, albo miga swiatlami i grzeje ile mocy w silniku. Jesli nieoczekiwanie pojawi sie samochod z naprzeciwka i nie ma miejsca (wedlug naszych standardow) zeby dokonczyc manewr, nastepuje kolejna fala trabienia i migania, a kierowca jadacy z drugiej strony zmuszany jest do hamowania, albo nawet zatrzymania sie, zeby uniknac zderzenia. Na pierwszy rzut oka nie wyglada to zbyt bezpiecznie, ale w grunce rzeczy nie jest takie straszne, wszyscy tutaj tak jezdza i dzieki wspolpracy kierowcow jadacych z dwoch roznych stron pasazerom i towarom udaje sie szczesliwe podroz obdbyc.
Bundi przypadlo nam bardzo do gustu i postanowilismy zostac tu dwa dni - jeden na zwiedzanie, drugi (dzisiaj) to przerwa techniczna - zaszywanie dziur, pranie, pisanie, ksiazki. Ojej, juz koncze.. (Bromba czyta obok i nie chce juz pisac). W Budi piekny palac (zachowalo sie sporo malowidel sciennych), opuszczony i zaniedbany fort nad palacem, ktory stanowi raj dla malp (przy pierwszym stadku postanowilam, ze za Chiny nie ide dalej, ale Bromba wyposazyl nas w kije, a Korzonek jeszcze przed wyjazdem (dzieki!!!) w gwizdek i gaz pieprzowy, tak uzbrojeni poszlismy dalej przez malpie chaszcze) oraz pieknie rzezbione ale starsznie zaniedbane zbiorniki magazynujace przez pore sucha wody z opadow monsunowych (jeden z takich zbiornikow jest obecnie wykorzystywany do suszenia krowich kup, ktore sluza za opal - wyglada to strasznie i jeszcze gorzej pachnie, sa ich tam cale pola). Za miastem piekny zaniedbany ogrod z oltarzami, nie znamy ich polskiej nazwy to takie oltarzo-wierzyczki, wznoszone na postumentach, zadaszone i pieknie rzezbione. Ogrod kompletnie opuszczony i zaniedbane, otoczony rozwalajacym sie murem, prowadzi do niego prama zamykana na sklecone z paru desek i tez mocno juz zuzyte drzwi. Wystarczylo by pewnie mocniej kopnac i dalo by sie je przejsc.
Okej, koncze juz, nie mam sily wszystkiego opowiedziec, a ni Wy pewnie nie bedziecie mieli sily tego czytac... Do nastepnego napisania! Dzisiaj w nocy jedziemy na zachod- do Udaipur.

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

....
no wreszcie kolejna relacja. My tu wszyscy załamani, że na dobry początek lub koniec dnia (zależnie od trybu pracy), nie możemy poczytać czegoś na prawdę ciekawego o świecie.
Ale poprawa wyraźna:).
Jak wrócicie do Polski, to w każdym sklepie będziecie się targować, tak Wam wejdzie w nawyk, kolejna korzyść z wyprawy, tym razem wyrażona w pieniądzu.
A co do wartości turystyczno-emocjonalnych to wersja super ekonomiczna zwiedzania, brzmi najfajniej, na pewno dzięki temu zobaczycie najwięcej.
Co do żon, to ja nie wiem, czy to do końca takie fajne mieć 12 - kto by wytrzymał z tyloma babami na raz (swoją drogą wersja z 12 mężami też raczej nie jest godna polecenia).
Wielkie całusy!!:)
Patrycja

Anonimowy pisze...

To prawda, poprawa wyrazna, zdjecia i w ogole, relacje ciekawe i pelne entuzjazmu. Ja sie odmeldowuje na tydzien (narty). Do uslyszenia po 20.01! Uwazajcie na siebie w tym czasie, zebym mogl spac spokojnie :)

Anonimowy pisze...

No to doczekaliśmy się, a ja (i tato) na dodatek jeszcze przychylności Brahmy - dziękuję :) i buziaki - mama

Anonimowy pisze...

wybraliscie rzeczywiscie wersje ekonomiczna wyprawy, ale to jedyny chyba sposob, aby poznac miejsce takim jakim jest naprawde, a nie takim jakie sie je przedstawia w przewodnikach; bardzo mi sie podobaja Wasze opisy, szczegolnie ze wzgledu na ich "ladunek" humorystyczny; trzymajcie sie i piszcie;
art

Anonimowy pisze...

Wojtusiowi się 12 żon zapragnęło? To mu Kasieńko uświadom, że 12 żon, to 12 razy więcej niepozamykanych przez żonki szafek kuchennych, o które tradycyjne uderza głową… Nie wiem też jak miałabym zmieścić owych 12 żon na naszej czerwonej kanapie.
12 żonom mówię więc kategoryczne NIE!

Martwiliśmy się, że się nie odzywacie...a może po prostu tęsknilismy:-)

Anonimowy pisze...

no, no, ale wyprawa! a to dopiero poczatek :-) czytam regularnie i zapominam nawet o moich ksiegowych obowiazkach przez ta lekture. do zobaczenia u mnie i moze w mexico, bo tu ta wersje bardzo intensywnie obmyslam. besos!

ps. mialam szefa z indii i go nie lubilam, ale wasza podroz po jego kraju lubie :-)

Anonimowy pisze...

świetne opisy - człowiek zapomina o pracy i czuje trochę egzotyki w "stolycy". A co do suszonego krowiego łajna to może Was to zdziwi, ale w Polsce też się je używa w pszczelarstwie - do odymiania pszczół ;)

Pozdrawiam,
Tomek Ż.