piątek, 4 stycznia 2008

Mumbaj - dzien 2

Tym razem, zgodnie z zyczemiani stalych czytelnikow, Bromba bedzie rozwijal swoje watpliwe talenta pisarsie, a wiec do dziela. Zapowiada sie niezla przygoda i dla was i dla mnie:) bo tym razem wizualizacji nie bedzie - komputer w kafejcie nie posiada zlacza usb wiec nie mozemy zrzucic zdjec, moze uda sie nastepnym razem

Dzien zaczal sie jak zwylke od dzwieku zbyt optymistycznie nastawionego budzika, ktory po kilku przestawianiach osiagnal swoj cel i zmusil nas do wstania z lozka. Pozniej proza dnia turysty, zestresowany maly mongol poganial nas coraz szybciej w kierunku portu, bysmy tylko zdazyli na lodke do Elephanty, wysepki oddalonej ok 9 km na wschod od bombaju, na ktorej mialy sie znajdowac wspaniale jaskinio-swiatynie hindu. Oczywiscie okazalo sie ze lodeczek jest od groma i mozna spokojnie wybierac ktora chce sie plynac. Ze wzgledu na wprowadzony od poczatku program oszczednosci wybralismy opcje budget i plynelismy mala drewniana krypa mijajac po drodze lotniskowce, masowce, tankowce i inne takie male stateczki, cale szczescie na sztywno przycumowane do nabrzeza. W drodze z pomostu moglismy podziwiac kutry rybackie osadzone przez odplyw na mieliznie i niemilosierny smrod zostawionych przez ten odplyw roznego rodzaju odpadkow.

Na wyspie potwierdzila sie nasza wczoajsza teza ze turysta jest w indiach zwierzyna lowna, zostalizmy zaatakowanii bez pardonu najpierw przez nachalnego przewodnika, pozniej przez sprzedawce planow wyspy z krotkim opisem - osiagnal sukces i wepchnal nam mape chociaz ostro sie targowalismy, a na koniec przez dzikie malpy ktore ukradly nam 2 z 3 zakupionych bananow, wydajac przy tym dzwieki charakterystyczne dla wscieklej agaty czyli przeciagle hrrr...

Same swiatynie w mojej skromnej ocenie nie byly warte calego zachodu, a miejscami wystajace druty zbrojeniowe poddawaly w watpliwosc ich pochodzenie z V-VII wieku ne.

UWAGA NASTEPUJE ZMIANA PISARZA, BROMBA SIE ZMECZYL, ale i tak duzo napisal jak na swoj debiut:)

Ja tam uwazam, ze tanczacy Shiva wart byl wycieczki (Shiva nie Budda, przepraszam za wczorajszy blad). Niezly byl tez widok ryczacej malpy okradajacej Wojtka z banana. W zadnym wypadku nie wzielabym do reki bananow w miejscu, gdzie sprzedala nam je sedziwa hinduska. Wystarczylo od niej odejsc na metr i od razu ze wszystkich okolicznych drzew zlecialy sie mniejsze i wieksze malpy, nie pozostajac watpliwosci co do swoich zamiarow wzgledem naszego zakupu. Dopiero po drugim skoku charczacej malpy na Wojtka, udalo nam sie ukryc ostatniego banana w plecaku. Ale niedowierzajace malpy i tak odprowadzily nas jeszcze pare metrow, gdzie z opresji wybawil nas tlum, ktory sprawil ze maply podzielily sie na mniejsze grupy i kazda poszla w swoja strone, wybralwszy przedtem swoja nowa ofiare...
No i odnieslismy w drodze powrotnej sukces w wymianie handlowej z Indiami. Na bezczela, za namowa pewnej dzieciatej Amerykanki ("don't listen to him, just come"), wsiedlismy na deluxe boat (dwa poklady i mocniejszy silnik) poslugujac sie biletem za 100 rupii uprawniajacym do przejazdu jedynie opisana przez Brombe powyzej lajba. Co prawda wasaty Hindus wlazil za nami na gorny poklad i od czasu do czasu przypominal, ze jestesmy mu winni 40 rupii, ale postanowilismy go zignorowac. Jak skutecznie, na nabrzezach Bombaju juz nic od nas nie chcial.
Ale bilans dalej niekorzystny... Nastepne bylo muzeum Ksiecia Walii w pieknym kolonialnym budynku z ogromnym kolorowym parkiem. Bileciki w bardzo zrownowazonych cenach: Indian adult - 15 rupii, Foreign adult - 300 rupii. I wez tu czlowieku zaznajamiaj sie z ich kultura, same klody pod nogi. Ale niezrazeni doplacilismy jeszcze 100 rupiii za zezwolenie na wejscie dla naszego aparatu i spedzilismy kolejne 2 godziny ogladajac Shive, Budde, chinska porcelane, hinduskie zbroje, szkatuly z kosci sloniowej, srebrne fajki wodne (piekne!) i tym podobne.
Potem szybki spacer przez piekny bombajski uniwersytet i park-lake (nie chodzi o jezioro, tylko ogromny trawnik, nie moge tu uzywac polskich znakow), gdzie odbywaja sie amartorskie rozgrywki w krykieta, i na koniec absolutny horror - czyli rezerwacja biletu kolejowego do Jaipuru. Doszlismy do kasy tuz przed zamknieciem, wiec Pani Hinduska w kasie dla "zagranicznych" nie byla wcale pomocna. Wpisywala nas do tysiecy zeszytow i odpowiadala zdawkowo na pytania, byle tylko szybciej. Poniewaz nie ustepowalam w dociekliwosciach w koncu wprost powiedziala, ze mamy jej juz od razu zaplacic, bo ona musi zamykac. Jutro sie okaze, czy dojedziemy do Jaipuru, czy nie. Indyjskie koleje maja dosc zawily system rezerwacji, jestesmy teraz na liscie "RAC" (reservation against cancellation), to juz prawie bilet, w kazdym razie lepiej niz waiting list, bo taka kategoria - oprocz RAC - tez istnieje. Ale zaplacic oczywiscie trzeba od razu, mam nadzieje jednak, ze jutro wyjedziemy z Bombaju.

Ach, Zolwiu - zdjec dzisiaj nie bedzie, bo jestesmy w mniej nowoczesnej kafejce i nie da sie tu podlaczyc aparatu do komputera. Ale postaramy sie udowodnic, ze jestesmy w Indiach, jak tylko bedzie to mozliwe :)

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

No pieknie nam sie Wojtus rozpisal oby tak dalej ale widac, ze nie humanista, bo sie szybko zmeczyl :) Jesli w Bombaju nie maja USB a jutro wyjezdzacie to cos czuje, ze szybko sie zdjec nie doczekam ale bede cierpliwy. Udanej podrozy!

Anonimowy pisze...

Pat,
zatem jak już wcześniej przeczuwałam zabunkrowaliście się w Kurniku nieopodal Poznania. Tam też jest ładnie, byłam:)! i trafiłam na jedną dobrą restaurację więc Wam polecam:):).
Co do opowieści, to bardzo ciekawie to brzmi więc mam nadzieję, że wena nie opuści Was do końca.
Buziaki

Unknown pisze...

Bromba nie poddawaj się tak łatwo, pisz! A jak nie macie możliwości uploadowania zdjęć to nie pozostaje wam nic innego jak dokładnie opisać co na nich było ;-)

Pozdrawiam
Marcin

Anonimowy pisze...

Jest niedziela. Dziś do sklepu łatwiej dojechać na łyżwach niż samochodem. Jakubek rzecz jasna zachwycony (oczywiście jazdą autem... a nie na łyżwach). Na kolację nie planuję nic pysznego i tak aż do Waszego powrotu! Słowo!

Anonimowy pisze...

Halo,
no kochani, cudownie, widze, ze hinduski narod nie zmienil sie ani troszeczke,
przygoda z malpami rewelacyjna:)
ale nie przypominam sobie o wscieklych dzwiekach hrrr w miom wykonaniu, jak to czlowiek nic o sobie nie wie;)
mam nadzieje, ze udalo sie przewalczyc system rezerwacji biletow kolejowych i jestescie juz u kolejnego celu,
buziaki z zasniezonej wawy,
kura

Anonimowy pisze...

Kura, właśnie sobie uświadomiłam, że jeszcze nie słyszałam Twojego hrrrr..., to chyba jakieś niedopatrzenie???
Pat