środa, 23 stycznia 2008

dla ciala i duszy (bombay transfer 2)

Oddajac klawiature Brombie mialam cicha nadzieje, ze przemilczy inspirowana przeze mnie wizyte w Pizza Hut. Ale gorliwie zadenuncjowal, wiec coz - musze wyznac, ze ogarnela mnie wczoraj ogromna ochota zjedzenia roztopionego zoltego sera z sosem pomidorowym. Nie znaczy to wcale, ze hinduska kuchnia jest niesmaczna, wrecz przeciwnie - zreszta wspominalismy chyba o sympatycznej rodzinnej restauracji w Bundi, hmm? W kazdym razie po trzech tygodniach wcinania (jak zdrowo) ryzu z warzywami, kurczaka, koft, samosow, chapati i nanow, ogarnela mnie nostalgia za amerykanskim junkfoodem, kto nigdy nie byl w Mc Donaldzie, niech pierwszy rzuci kamien :)
Wracajac do jedzenia. Ogolnie malo miesa, zwykle kurczak - nigdy wolowiny, prawie nigdy wieprzowiny. Mocno przyprawiony, w sosie z takich malych groszko-fasolek (jestem kompletnie kiepska w slownictwie kulinarnym, musicie mi wybaczyc) albo w lagodniejszej wersji z opieczonym nieco serem a la tofu - nazywa sie to "paneer", duzo tez tzw. veg-burgerow, opiekanych warzyw - ziemniaki, troche pomidora, papryki, jakiejs takiej kapusto-salaty i bardzo czerwonej lokalnej odmiany marchewki. Na ulicy mozna kupic sporo rzeczy stanowiacych wariacje kotletow w ziemniaka z warzywnym nadzieniem, oczywiscie mocno przyprawionych (tluste, ale dobre :)). Sa tez "pierogi" - kofty - lagodniejsza wersja hinduskiego jedzenia - ciasto z domieszka ziemniaka i z nadzieniem z sera paneer i czegos jeszcze, mniam mniam. Jest wspomniany przez Artura tandoor chicken, opiekany z przyprawami kurczak, bardzo dobry. Kolejne kurczakowe danie to chicken biryani - kawalki pieczonego kurczaka z ryzem i warzywami. Esencja tutejszej kuchni sa sosy i przyprawy, tego nie jestem w stanie rozlozyc na czynniki pierwsze i opowiedziec. A propos jeszcze ryzu, jest tu zupelnie inny niz w Polsce - miekki, ale nie ulepowaty i bardzo sypki. Pyszna sprawa. Co do deserow naszym faworytem jest lassi - juz chyba o nim pisalismy, cos a la naturalny jogurt, z jakims sosem (przepraszam, sosy i przyprawy sa dla mnie nie identyfikowalne), bakaliami, suszonymi i kandyzowanymi owocami, czesto tez ze swiezymi owocami - odmian lassi jest sporo.
No i wreszcie moj ulubiony watek - slodycze! Sa tu wspaniale. Swoja niebywala do nich slabosc zwalam na genetyczne obciazenie, jako godna wnuczka Antoniego Kasprzaka mam niepohamowana slabosc do slodkiego. Przypuszczam, ze zjazd rodziny w Delhi bylby niezlym swietem dla ulicznych sprzedawcow slodkosci. Oczywiscie nie wiem, z czego robia tu slodycze. Sa "mokre", jakby ulepione z jakiejs masy, nie sa pieczone. Najlepsze sa takie kwadratowe ciasteczka, wygladajace troche jak pokrojone w kratke ciasto z blachy. Skladaja sie z masy - czekoladowej, serowej, orzechowej, kokosowej - i dodatkow - przypraw (najlepsze sa niezidentyfkowane zielone wiorki ;)), suszonych owocow i bakalii. Jak pisalam, nie sa suche, wiec jesc mozna bez konca, dosc powoli (acz skutecznie) dochodzac do stanu kompletnego zapchania (i bezgranicznego szczescia) - juz widze to Pawla i Jurka, moich kuzynow - amatorow (przynajmniej kiedys) bardzo wysoko slodzonej herbaty :), wyobrazam sobie tez zadowolona mine Agaty - reakcje na haslo "ciasteczko" mamy siostrzanie podobna!
Ps. Po tych wszystkich opowiesciach dodam, ze paru rzeczy tutaj jednak nie maja - stowrzylismy z Bromba robocza liste kulinarnych tesknot: pierogi z kapusta i grzybami Babci z Hajnowki, jajecznica z Kloczewa, nalesniki i tunczykowa salatka Mamy Krystyny, golabki Mamy Tereni (i placek zydowski!), wigilijne slodkosci Patuly, i last but not least pizza naszej Sasiadeczki (i sushi!). Ach, jeszcze pasztet Pani Korzonkowej i naleweczki Mamy Kuby i Ewy. Koncze, bo sie zaraz poplacze!

A teraz - zgodnie z tytulem - dla ducha. Sporzadzilam, na podstawie trzytygodniowych obserwacji, liste lektur indyjskich - oto ona, niestety mam tu dostep tylko do ksiazek po angielsku: 1. superhit - "Shantaram" Gregory'ego Davida Robertsa (opowiesc australijskiego uciekinera z wiezienia, ktory zamieszkal w bombajskich slumsach, z epizodem wojennym po stronie mudzahedinow w Afganistanie - jest tu w kazdej ksiegarni, u kazdego ulicznego i dworcowego "bukinisty", sporo ludzi tez ja czyta, niestety nie jestem jeszcze w stanie wystawic osobistej recenzji), 2. "A Thousand Splendid Suns" i "The kite runner" Khaled Hosseini, choc akcja obu toczy sie w Afganistanie - bohaterki pierwszej powiesci to Hinduski, mam wrazenie tez, ze kontekst drugiej jest wlasciwie reprezentatywnmy dla regionu, 3. ""No full stops in India" Marka Tully'ego - to kilka opowiadan urodzonego w Kalkucie Anglika, szefa indyjskiej sekcji BBC, sercem chyba w polowie Hindusa, swietnie sie to czyta, porzadkuje tez pewne mysli o tym, co w Indiach spotyka sie na codzien, pomaga znalezc kontekst (nie odwaze sie uzyc slowa "zrozumiec") choc w czesci dla biedy, kastowosci, 4. dla tych o naukkowym bardziej podejsciu - "The argumentative Indian. Wrtings on Indian Culture, History and Identity" znanego hinduskiego publicysty Amartya Sen'a, 5. "The namesake" Jhumpa Lahiri - o szukaniu tozsamosci w Ameryce, to dla wielu Hindusow bardzo aktualny temat, stad pewnie popularnosc ksiazki i nagrody literackie, 6. podobno nowe otwarcie w literaturze podrozniczej - nie takie swieze juz, ale jak glosza recenzje z pewnoscia warte kilkunastu godzin lektury: William Dalrymple "In Xanadu" i "City of Djinns. A year in Delhi". Czesto pojawia sie tez nazwisko Amitav Ghosh, ale poniewaz ksiazki dzieja sie czesciowo w wymyslonych przez niego swiatach, nie wzbudzilo to mojego entuzjazmu, dla bardzej otwartych na czysta literacka fikcje podaje tytuly: "The Hungry Tide" i bardziej juz historyczna "The Glass Palace". Na osobiste recenzje musicie mi dac ze dwa lata :))
To tyle od Malego Mongola (bo nie sama pizza zyje!)

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ślinka cieknie, kiedy wirtualnie czuć zapach kotletów ziemniaczanych w przeróżnych wariantach i ciasteczek (to zielone, to może z pistacji???)
Do licha, co tam za duże brzuchy...robię drugą kolację!

Anonimowy pisze...

Kasieńko, córeczko takie opisy różnych smakołyków, że ślinka cieknie. A słodkości??! Nawet na taką odległość mnie ssie (wiadomo Kasprzakówna z krwi i kości :))
Przy okazji za małą pochwałę dziekuję, zwłaszcza, że właśnie gołąbka (swojego) jadłam - mama

Anonimowy pisze...

Kaśka,
tajemnicze groszko-fasolki to chyba soczewica:) (znaczy ja typuję soczewicę).
Czuję się ukontentowana zeznaniami kulinarno-duchowymi. Balszoje spasiba:-)!
Buziaki z WrocLove
Pat:)
P.S.
Nie dalej jak przedwczoraj jadłam gołąbki Twojej mamy. Pycha absolutna!!:-) Jak chcesz to mogę opowiedzieć ze szczegółami.

Anonimowy pisze...

hej, hej,
zrobilam szybki look na fotki,
maly mongol w wersji indyjskiej absolutnie boski:)
buziaki

Anonimowy pisze...

Widzę, że wszystkim narobiłaś apetytu na różne smakołyki. Pojadłyśmy właśnie z Agatą trochę czekolady z orzechami (z braku wytworniejszych specjałów), ja na pocieszenie SIĘ (obiektywnie rzecz biorąc!) po zobaczeniu, jaki jest stan mojej ortografii :(
Patrz niżej (albo lepiej nie!
Ściskam - m

Anna pisze...

Nie masz listosci nad ciezarna. Dopiero co zjadlam sniadanie i znowu zrobilam sie glodna, zwlaszcza, ze uwielbiam specjaly takie jak w opisie. Wszelkiego rodzaju kurczakowo-wegetarianska kuchnia okraszona przyprawami w wielkiej ilosci to cos dla mnie :-)

Buzki ode mnie i Wielkiego Brzucha.

Anonimowy pisze...

...znajomy jak wrócił kiedyś z dłuższego pobytu w Rosji, opisał to raptem w trzech słowach "1000 potraw z ziemniaka" - "indianie" jak czytam, mają chyba podobne do nich skłonności. Z wyboru ;) Pewnie mogą wcinać sam kawior :))) Swymi opisami tamtejszych skłonności kulinarnych uspokoiliście mnie. Nic tam po mnie :))) zginąłbym tam z głodu (albo wrócił dwa razy taki jadąc na samych słodyczach) .....jak mam bowiem do wyboru być głodny czy spróbować tych okropnych bulw to wolę być głodny :) Przekaże babci że pierogi trafiły na listę potraw sentymentalnych. Ucieszy się.
...niepokoją mnie tylko te dziwne kulinarne zachcianki Kasi... to ile Was stamtąd planowo wróci? :)
Ps. To ten słynny masaż był na betonie? ...za całe 10 Rs?! ...przepłaciłeś chłopie! przepłacileś!! :)))
Naleśnik

Anonimowy pisze...

Te małe groszko-fasolki to może być ciecierzyca (przynajmniej tak mi się wydaje)
Nauczka na przyszłość: nie zaglądać do waszego bloga w pracy, czytać relacje w domku, po kolacji. Po tych kulinarnych opisach człowiek się tylko denerwuje niepotrzebnie, że pod ręką nie ma nic co chociaż przypominałoby opisywane smakołyki :)
Pozdrawiam Marta

Anonimowy pisze...

Ja obstawiam soczewicę - a danie to "Dal" (Dhal po anglikańskiemu ;-) )
Swoją drogą jest bardzo smaczny i pożywny. Można ją kupic w Polsce w woreczkach - tak jak ryż. A smakuje tak, że można i samą jeść.

W Pakistanie Dhal nie wyglądał zbyt apetycznie, ale często tylko to było do jedzenia.

No dobra... koniec wymądrzania się. Trzymajcie się ciepło

Marcin