środa, 13 października 2010

Blog reaktywacja

I zgodnie z zyczeniem malego mongola, nastepuje krotkookresowa reaktywacja bloga. Ciekawe tylko, kto bedzie dbal o skladnię i eliminowal wszelkie bledy mojej pisaniny, chyba ze maly mongol zdalnie wlaczy sie w redagowanie.

Jakby na to nie patrzec, zdjec raczej nie bedzie, ze wzgledu na rzeczwistosc 56Kb, w ktorej juz dawno sie nie poruszalem. Ten wpis zreszta tez krotki: czeka na mnie moj nowy przyjaciel Carlos, ktory chce zadbac o moje lepsze poznanie Santiago de Cuba i okolic. Ale skad sie wzial Carlos? Wczoraj po calym dniu zwiedzania i lazenia w kolko miasta, stwierdzilem, ze zupelnie niepotrzebnie zaplanowalem dwa dni na Santiago. Myslac o tym i wracajac w strone parku Cespedes kolo ktorego mieszkam, zostałem zaczepiony przez (jak to oni maja w zwyczaju) tybylca, ktory zaproponowal, ze zprowadzi mnie do rodzinnej restauracji na obiad. Na obiad byl homar, ryz, smazone banany, fasola, i co tam jeszszcze. Wszystko podlane odrobina piwa Cristal i Buchner. Rozmawialismy z Carlosem o tym, jak funkcjonuje, a wlasciwie nie funkcjonuje, system na Kubie, co warto zobaczyc w Santiago i na Kubie w ogole (pozyskalem kilka adresow casas particulares, ktore moga sie przydac w dalszej podrozy). Od slowa do slowa Carlos zaproponowal, ze zorganizuje mi dzisiaj wizyte w fabryce rumu, cygar i wycieczke do twierdzy broniacej wejscia do zatoki Santiago de Cuba. Zdziwiony zapytalem, czy nie musi pracowac, na co on stwierdzil, ze musi isc do pracy (pracuje jeko robotnik budowlany), ale ze wzgledu na to, ze nie maja materialow podpisuje tylko liste i caly dzien ma wolny:) Tym sposobem juz na mnie czeka i pospiesza do zwiedzania.

Anyway, ogolem wrazenia z Kuby niesamowite, to taka mieszanka Indi i Bialorusi, z wszechogarniajacym goracem i sloncem. Z dotychczasowych ciekawych przygod, zaliczylem mistyczny lot Jakiem 42D z Hawany do Santiago. Sprzet pamietajacy ewidentnie jeszcze czasy Brezniewa, z wejsciem przez ogon, ktore pewnie w razie potrzeby mogloby sluzyc jako wyjscie desantowe, gdyby jednak kubanczycy zdecydowali sie anektowac floryde. W samolocie ciemno, swieca tylko lampki "salida emergencia", z sufitu wydostaja sie kleby pary (chyba z dziur w klimatyzacji). Sprzet mial generalne problemy ze wznoszeniem, ale ostatecznie po 40 minutach osiagnał wysokosc przelotowa - tak na moj gust nie wiele wiecej niz 2 km, bo jak przelatywalismy nad gorami to mialem obowy czy nie zahaczymy:) Cale szczescie wyladowal calkiem gladko w Santiago, ze schodzeniem do ladowania nie bylo juz problemu. W trakcie lotu, zeby wszystko bylo w jak najlepszym porzadku, przed ladowaniem podano napoje (kola tropicana i citrone) i cukierki . Z tymi cukierkami bylo male zamieszanie, bo 10 metrow nad pasem startowym stewardessa ciagle biegala jeszcze po pokladzie. Generalnie komedia!

Z lotniska przetransportowalem sie do miasta czyms co mozna nazwac ideą samochodu, bo z samochodu to juz tam niewiele zostalo. Generalnie niebieskie stuningowane ziguli - to widok z zewnatrz. A wewnatrz: brakowalo wszystkiego, co zapewnia jakikolwiek komfort jazdy. Poczatkowo myslalem, ze kierowca popisuje sie technika jazdy i dlatego tak czesto zjezdzajac z gory z delikatnym chrzestem wrzuca nizszy bieg, ale, o naiwosci (!), przyczyna byl jednak brak hamulcow! Zawieszenia tez brakowalo, bo na kazdej dziurze samochod wyginal sie tak, jakby mial sie zaraz rozpasc, do czego mu zreszta niewiele brakowalo (np. dziury w podlodze).

Wczoraj udalo mi sie jeszcze zwiedzac miasto z rikszarzem, ktory jak kazdy rikszarz probowal naciagnac mnie na pare CUCow, ale nie wiedzial, ze ma do czynienia z osoba po odbytej praktyce u indyjskich mistrzow skubania turystow (do ktorych notabene mu sporo brakowalo). Jego repertuar ograniczal sie wylacznie do prob wzbudzenia wspolczucia i nie zawieral tak tradycyjnych metod jak szantaz, grozba, wywiezienie przeciwnika na zadupie i żądanie zwiekszonej stawki, oszustwo i inne subtelne metody.

Ok, na ten moment wystarczy. Nastepna relacja jak sie uda znalec kolejny panstwowy punkt dostepu do netu (na Kubie internet jest dobrem publicznym, dostepnym wylacznie w punktach panstwowego telecomu). Mysle ze TP S.A. moglo by sie od nich paru monopolistycznych sztuczek nauczyć.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Hurra, hurra! Jest post od Bromby! Może rzeczywście nieco go podszlifuję ;), ale to później. Ciekawie i wesoło u Ciebie! Pisz jak najwięcej, Brombo, mi się bardzo podoba. Ja dzisiaj podróżowałam też, naszą srebrną strzałą z Warszawy do Wrocławia. Jak ona przyspiesza! (Ale jechałam bardzo ostrożnie). Buziaki wielkie, kate

Anonimowy pisze...

Pisz jak najwięcej, pisz, a my wygodnie siedząc będziemy zwiedzać z Tobą (i przeżywać trzymając kciuki). Tymczasem ściskamy i cieszymy się, że jesteśmy z Kasią. A Ciebie (z Kasią) mamy nadzieję zobaczyć wkrótce po powrocie z tamtej półkuli :) - teściowa

olgita pisze...

wiedzialam, ze w zwiazku z kuba nastapi reaktywacja bloga! mialam to nawet na fb zaproponowac. opis lotu mrozacy krew w zylach, prosze juz wiecej takich nie zamieszczac! no, w koncu bedzie co w pracy czytac :)
pozdr
olgita

Ania J. pisze...

ja też chcę do fabryki rumu, i smażone banany tez chcę!:-)
Sąsiadeczka

kate pisze...

Napiszesz coś dzisiaj? Skończyłam czytać Giedroycia biografię i mam nowe postulaty w kwestii oświeconego konsumenta. Jeszcze trochę Twojej nieobecności i będę zupełnie nie do życia (ale się wystawiłam na Twoją złośliwość, wiem :)). Pisz! k