poniedziałek, 24 marca 2008

Darwin

Pierwszy dzien w Australii nas nie zachwycil, drugi trzeba przyznac duzo lepszy :). Oswajamy sie widac z nowym kontynentem. Ugotowalismy wczoraj nawet jajka i pomalowalismy dlugopisem i markerem, do tego ciemne pieczywo z serem topionym, sol, pieprz i dwie brzoskwinie. Oto nasza kolacja wielkanocna na stolowce schroniska. Oprocz nas swietowalo tylko Towarzystwo Kulturalne Sri Lanki, mam jednak wrazenie, ze okazja nie byla Wielkanoc. Towarsyto ma w schronisku silna pozycje, udalo im sie nawet przejac do wylacznego uzytku jedna z kuchennych olbrzymich lodowek. A w wielkanocny poniedzialek Bromba pod pozorem zaspakajanie pragnienia dobral sie do butelki z woda mineralna i zgadnijcie na kogo ja wylal. Godzina rewazu nadeszla dopiero w pralni :)
Darwin wyludnione przez dlugi swiateczny weekend (w Australii Wielki Piatek tez jest dniem wolnym od pracy), na ulicach bylo kompletnie pusto, doslownie ani zywej duszy. Miasto ma wyglad amerykanski, bez ciekawej architektury (poza obiektami publicznymi - Parlament i Sad Najwyzszy sa calkiem interesujace), ludzie poruszaja sie tutaj raczej samochodami niz na wlasnych nogach. Jest kilka starych budnkow, przez stare rozumie sie tutaj cokolwiek sprzed II Wojny Swiatowej. A propos Wojny, w historii miasta sa dwa najistotniejsze wydarzenia, tak sadzac z tablic, pominkow i Muzeum Terytorium Polnocnego: pierwsze to japonskie bombardowanie z 19 lutego 1942 roku, ktorego podobno absolutnie nikt sie nie spodziewal, choc to juz po Pearl Harbour, a drugie to przejscie cyklonu Tracy w Wigilie 1974 roku, ktore doszczetnie zniszczylo miasto (nie ostal sie nawet kamienny ratusz!). W Muzeum i Galerii Sztuki Terytorium Polnocnego jest komora dzwiekowa, w ktorej mozna uslyszec na wlasne uszy potworny ryk huraganu - to nagrana ponad 30 lat temu Tracy. Oprocz wycia slychac zderzenia (z ziemia, budynkami, miedzy soba) obiektow porwanych w powietrze. Tracy zatopila tez kilka statkow, a niemal wszystkich mieszkancow pozostawila bez dachu nad glowa. Zdjecia wygladaja dramatycznie, jakby po miescie przejechal wielki walec. Dzisiaj pod parlamentem znajduje sie schron "przeciwcyklonowy", a domy jednorodzinne budowane moga byc tylko zgodnie z antycyklonowymi przepisami: kazdy dom ma miec lazienke z betonowymi scianami, sluzaca za domowy schron. Dachy czesto polaczone sa metalowymi linkami z zabetonowanym w ziemi uchwytem, troche jak namioty.
Australijczycy, jak juz uda sie ich spotkac ;), bardzo mili i pomocni. Zewszad slychac ich radosne: "No worries!" Najbardziej pomogl nam Pete, pracownik informacji turystycznej Top End (Gornym Koncem nazywa sie nadmorska czesc Terytorium Polnocnego, w ktorej znajduje sie Darwin), ktory wczoraj i dzisiaj pomagal nam wytrwale w wynajeciu samochodu. Zdecydowalismy sie pokonac droge na poludnie do Uluru, a potem do Queensland i wzdluz wybrzeza na poludnie do Sydney samochodem. Po wstepnym rekonesansie dotyczacym cen noclegow (dla przykladu podaje: nocleg w Parku Narodowym Kakadu 171 AUD za pokoj, nocleg po drodze w tak zwanym tanim bungalow - 85 AUD, nasz nocleg w 8-0s. pokoju w Darwin kosztuje 20 AUD od lozka - a, no i jestesmy "poza sezonem") zdecydowalismy sie na wypozyczenie campera, czyli domu na kolkach. Plan mam nadzieje wypali, choc nie uwierze, poki nie zobacze. Campera wypozyczyc jest strasznie trudno, mimo ze wiele firm ma je w ofercie. Poniewaz jest "poza sezonem" wiekszosc firm przeniosla czesc swojej karawanowej floty do Wiktorii i Nowej Poludniowej Walii. A w dodatku sa swieta, wiec ludzie wiecej podrozuja, plus czesc firm po prostu jest nieczynna. Wczoraj rano udalo nam sie namierzyc samochod, ale chcielismy jeszcze pomyslec nad alternatywami, wiec nie zrobilismy rezerwacji, zeby nie tracic na jej odwolywaniu. Dzisiaj samochod nie byl juz dostepny i zaczelo sie nerwowe dzwonienie po pozostalych kilku firmach. Po paru odmowach zaczelam sobie wyobrazac, jak autobus australijskiego Greyhounda wysadza nas przed brama parku narodowego i obiecuje wrocic nastepnego dnia o tej samej porze (tak to wlasnie wyglada). A wokolo wielka pustka albo krokodyle. W akcie desperacji zadzwonilismy do "Wicked Campers", ktorej wczesniej raczej unikalismy (jak sie okazuje nie tylko my). Jak nazwa wskazuje firma oferuje "wicked cars", co w ich marketingowym jezyku oznacza minibusy przerobione na rock'n'rollowe campery, wymalowane na kolorowo na kazdym centymetrze kwadratowym karoserii i obowiazkowo wyposazone w sprzet muzyczny. Reklama glosi rowniez, ze w samochodzie jest wygodne lozko na "hanky panky" (sprawdzcie w slownikach). Moj ulubiony camper z reklamy wymalowany jest w jaskiniowcow. Inne wersje maja kolorowe fasolki, bohaterow japonskich kreskowek albo odcisniete usta-pocalunki. Musze przyznac, ze nawet calkiem zabawne bylo wyobrazic sobie nas w czyms takim. W dodatku okazalo sie, ze dostepny jest tylko "ultra wicked car", co oznacza wedlug slow sprzedawcy nieco bardziej wypasiona wersje zwyklego "wicked cara". Jutro sie przekonamy na wlasne oczy, az boje sie pomyslec. Moze na dachu ma wielka gitare elektryczna z kartonu? Albo przyczepiony wielki spoiler z jaskrawym napisem "wicked as hell"? W kazdym razie cokolwiek, co pozwoli nam wyruszyc z Darwin, bedzie do zaakceptowania. A wyruszamy do Parku Narodowego Kakadu, ogladac ptaki, krokodyle i malowidla skalne Aborygenow.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

hihihi dyngus w pralni, woda po praniu? plukaniu?
Bromba pewnie juz sie wysuszyl w sloneczku ;-)
sle powielkanocne buzioly i ze skrucha przyznaje ze nazarlam sie ciasteczek kruchych z cukrem za Was tez..!!! ale co tam ...jedna "wedrowka" z Wasza Mama Janyszek do pracy i kalorie spale
majka

Anonimowy pisze...

Wiecie Drodzy Podróżnicy co... I "u kangurów" net za wolny na jakieś marne choćby fotki? Co za zacofana strona z tego Top Endu! Chyba wam się po prostu nie chce! :) Bo jeszcze pomyślę, że ta Wasza Ekspedycja to zwyczajnie gdzieś pod Otwockiem u jakiejś wtajemniczonej cioci dawno już utknęła i głęboko zakonspirowani nadajecie stamtąd te (skąd inąd ciekawe) relacje ;)))) Jesteście w Australii? Fotograficzne dowody proszę!!! Wczorajsza najdalej gazeta i facjaty Bromby plus Małego Mongoła. Jak od tych porwanych gdzieś w dziczy porywacze żądają! Może ten mały "szantażyk" spowoduje pojawienie się wreszcie jakiś obrazków. Żyjemy wszak w czasach kultury obrazkowej! :)))))
"Zwątpiały" Naleśnik

Anonimowy pisze...

Sprawdziłem i w żadnym słowniku nie ma co to jest to "hanky panky"...? W takiej sytuacji musicie to dokładnie opisać, szczegółowo i bez żadnych przenośni żeby nie powstały nieporozumienia;-) pismo obrazkowe też może być..;-)
MK

Anonimowy pisze...

"..Sprawdziłem i w żadnym słowniku nie ma co to jest to "hanky panky"...?"
A ja sprawdziłem w Wikipedii.. i cholera dalej nie wiem "o co się rozchodzi" ;) Cóż bowiem wybrać?
"Hanky Panky", a 1982 film starring Gene Wilder, Gilda Radner, Richard Widmark, Bradford English and James Tolkan

"Hanky Panky", a song from Madonna's 1990 soundtrack album I'm Breathless: Music from and Inspired by the film Dick Tracy

"Hanky Panky", a 1966 song by Tommy James & the Shondells

"Hanky Panky", a 1995 cover album by The The featuring songs by Hank Williams

"Hanky Panky", an episode of the animated sitcom King of the Hill

Hanky-Panky cocktail, a variation on the sweet martini, invented for Charles Hawtrey by Ada Coleman, the bartender at the Savoy Hotel's American Bar

....może pod "bum bum" jeszcze zobaczyć? ;)
Naleśnik

Anonimowy pisze...

hanky panky
to sa
amory
zaloty
barabara
;-))))))))))))))))
mm

Anonimowy pisze...

Hej!

Uwaznie sledzimy Wasza podroz, do Indii wybieramy sie juz calkiem niedlugo, a nasze dookola swiata szykuje sie dopiero w 2011 ze wzgledow logistycznych ...

Buziaki z Brukseli,
M&P

PS.Wielkanoc tez daleko od domu, tym razem na wysepkach na oceanie altantyckim, wiec glowy do gory!nie wy sami :)